Podczas ostatniego – wyczekiwanego przez nas – weekendu spotkaliśmy wiele oznak dzikiego życia. Był kwitnący barwinek, setki pierwiosnków, a nawet żywiec gruczołowaty (już!?); były ptasie chóry o świcie i zmierzchu oraz nocni samotnicy; były ślady obecności zwierząt dużych (zarówno naszych najpotężniejszych kopytnych, jak i takich, co to być może kiepsko przespały zimę…), ale i nieco mniejszych „futrzaków”, za to tych (aż za) bardzo pracowitych, jeśli chodzi o tamy budowane, gdzie tylko się da.
Jednak tylko jedno spotkanie było twarzą w twarz, wyraziste bardzo, choć – na nasze szczęście – nie do bólu. Zrobiło WRAŻENIE. Żmije widzieliśmy już wielokrotnie i nie pierwszy raz stanęła przed nami w pozycji, którą trudno odczytać jako przyjazną. Nigdy jednak syk nie był aż tak głośny.
Penetrując tereny po dawnych wsiach warto uważać nie tylko na pozostałości po studniach czy piwniczkach, ale również na to, co może wygrzewać się wśród kamieni i cegieł. Jakkolwiek ze żmijami jest ten problem, że lubią i inne okolice, np. wcale niesuche łąki. Cóż, oby każde bliskie spotkanie kończyło się tak, jak na zdjęciu powyżej…