O podróżowaniu przez Czechy… i Polskę (suplement)

Będzie krótko, bo po co się powtarzać. A więc byłam niedawno w Karkonoszach. Obcowanie z najprawdziwszą zimą skończyłam w Hornej Malej Upie, czy jak kto woli na Przełęczy Okraj. Stąd rankiem (o godzinie 6.40), mimo białej drogi (wysypanej żwirem) i mrozu, wyruszyłyśmy z przystanku (położonego niewiele poniżej 1040 m n.p.m.) autobusem komunikacji publicznej, by niechętnie rozpocząć odwrót ku drogiej ojczyźnie. Wszystko szło doskonale: Trutnov, Hradec Králové, Pardubice; przesiadki, przystanki, dworce, schludne poczekalnie i typowe dworcowe knajpki (a raczej „restauracje”), a przede wszystkim czyste pociągi osobowe i pospieszne (niektóre jadące 100 km/h). Wszędzie klimatyzacja, dzięki której ani za gorąco, ani za zimno. Czeski standard. Pani w kasie biletowej, która (sama z siebie) „wyczarowała” dla nas bilety tańsze o kilkaset koron*. W końcu pociąg Eurocity, czeski skład (obsada czeska oczywiście tylko do granicy). Teraz już jedziemy prosto do Krakowa. Za oknem zmieniają się krajobrazy, od podgórskich widoków ku typowo śląskim klimatom. Można po prostu być i odpoczywać. Spokój skończył się wraz z przekroczeniem granicy czesko-polskiej. Kiedy pociąg o takim standardzie porusza się z prędkością 30 kilometrów na godzinę, to proszę wybaczyć, ale świętego by spokój opuścił. I jeszcze to paskudne poczucie wstydu, bo w przedziale prócz nas dwójka turystów anglojęzycznych jadących do Krakowa, którzy (na „dzień dobry”) nie mogli nie zauważyć różnicy w podróżowaniu przez Czechy i przez Polskę… Jeśli ktoś myśli, że dramatyzuję, to proszę policzyć samemu: między Czechowicami-Dziedzicami a stacją Brzeszcze Jawiszowice (tak, tutaj również pociąg się zatrzymuje!) jest 21 kilometrów. Pociąg pokonuje je w… 41 minut. Na sam koniec 10 minut dodatkowego oczekiwania na wjazd na dworzec w Krakowie, bo zabrakło dla nas wolnego toru…

o_podrozowaniu_przez_Czechy_na_stacji_gdzies_w_Jesenikach

Odwołuję to, co napisałam poprzednio. Nie podróżujcie przez Czechy. Szok po zderzeniu z naszą, polską rzeczywistością może być zbyt bolesny.

* Kto jest pewny swojej podróży tego typu pociągiem przez Czechy, niech odpowiednio wcześniej próbuje kupić bilet on-line – jest duża szansa na jakieś zniżki/promocje. Tak czy owak, (w Eurocity) teoretycznie powinno być najtaniej, jeśli kupimy bilet tylko na trasę po stronie czeskiej, następnie (osobno) na odcinek graniczny, do pierwszej stacji po polskiej stronie granicy, po to by za końcowy (polski odcinek) zapłacić bezpośrednio u polskiego konduktora. Mimo dopłaty za kupno biletu u obsługi, powinno być taniej niż za bilet międzynarodowy. Osobiście, jeśli będzie okazja, następnym razem skorzystam z połączeń autobusowych typu Ostrava-Kraków…

Stavění máje, czyli słup majowy w Božanovie

Kilka lat temu mieliśmy okazję spędzić ostatnią noc kwietnia na otoczonym kwitnącymi drzewami owocowymi kempingu w Božanovie. Podobnie jak sama miejscowość jest on położony u podnóży bajecznie się stąd prezentujących Broumovských stěn. Jeśli dodamy do tego jeszcze żywo żółte hektary rzepaku oraz nieco senną atmosferę pogórskiej, czeskiej wsi – co więcej trzeba… Tamtego wieczoru Božanov zaprezentował nam się jednak zupełnie inaczej. Płacąc za nocleg u holenderskich właścicieli kempingu (nie oni jedni upodobali sobie czeskie Sudety i tutaj się przenieśli), dowiedzieliśmy się, że dziś jest impreza („tradycyjna”) i że warto pójść. Wiele więcej żeśmy się nie dowiedzieli, jakkolwiek to wystarczyło. Poza tym o tej porze roku kempingowa restauracja jeszcze nie działała, więc głód (i pragnienie) przynaglały nas również, by udać się w rejon „Křižovatki”, gdzie znaleźć można również gospody.

Czytaj dalej „Stavění máje, czyli słup majowy w Božanovie”

Pavlovské vrchy – początek, czyli na Święty Pagórek i z powrotem

Niemal za każdym razem, kiedy otwieramy się na nowe przestrzenie w pięknym kraju, jakim jest Czeska Republika, dostajemy po nosie. Tak jak ostatnio, bo – owszem – spodziewaliśmy się, że będzie pięknie, jednak nasze wyobrażenia ani trochę nie dorastały do tego, co zobaczyliśmy. O tym, że Morawy są cudne można przeczytać w internecie, usłyszeć od znajomych. Ale co innego samemu zobaczyć i w końcu… uwierzyć.

Czytaj dalej „Pavlovské vrchy – początek, czyli na Święty Pagórek i z powrotem”

Tiské stěny, czyli Łabskich Piaskowców ciąg dalszy

Ciąg dalszy, bo kraina nazywana po czesku Labské pískovce obejmuje swoim zasięgiem również Czeską Szwajcarię, o której opowiadaliśmy w poprzednim poście. Tiské stěny znajdują się 20 km na zachód od Děčína położonego o tyleż kilometrów na południe od Hřenska*. Tak więc to niedaleko nawet dla turysty, który nie porusza się własnym samochodem. Lokalne autobusy, dobrze ze sobą skomunikowane, spokojnie dostarczą nas do podnóży piaskowcowego skalnego miasta. Większość osób wyrusza na ścieżki, które przez nie przebiegają, z niewielkiej Tisy.

Czytaj dalej „Tiské stěny, czyli Łabskich Piaskowców ciąg dalszy”

Całkiem romantyczna wędrówka po Czeskiej Szwajcarii

Do Czeskiej Szwajcarii szliśmy piechotą wprost z jej saksońskiej sąsiadki. Pełni wrażeń, pewnie podświadomie chcieliśmy więcej, ale otwarcie nie śmieliśmy oczekiwać, że tutejsze atrakcje (te bardziej, ale i te mniej znane) naprawdę powalą nas na kolana. Cóż, na nasze szczęście po raz kolejny okazało się, że oglądanie czegoś w naturze to coś zupełnie innego niż wirtualne obrazy…

Czytaj dalej „Całkiem romantyczna wędrówka po Czeskiej Szwajcarii”

Inaczej niż zwykle – Góry Łużyckie

Góry Łużyckie, Góry Żytawskie – do niedawna nasza wiedza na ich temat ograniczała się do ogólnego stwierdzenia, że to daleko, i że nie wiadomo, co to właściwie jest. Potem zaintrygował nas artykuł i tak oto nieznane pasmo praktycznie od roku zaczęło wyznaczać start naszego kolejnego dłuższego urlopu. Jedynie niewielki skrawek Gór Łużyckich leży w Polsce – większość znajduje się w Czechach oraz po niemieckiej stronie granicy (tam zwą się właśnie Zittauer Gebirge, czyli Góry Żytawskie). W oglądanych przed wyjazdem zdjęciach z tamtych rejonów zainspirowały nas góry w kształcie solidnych, nieraz stromych stożków, liczne formacje skalne, a także malownicze ruiny pewnego opactwa. Rekonesans, który zaplanowaliśmy na dwa dni, miał nam dać jako takie pojęcie o tym, czego się tam spodziewać.

Czytaj dalej „Inaczej niż zwykle – Góry Łużyckie”