Wiadomość o tym miejscu była jak uderzenie pioruna. Trochę wiedzieliśmy – zdawało się – o wysiedlonych, opuszczonych, nieistniejących bądź niemalże wyludnionych miejscowościach sudeckich. Widzieliśmy już nieco ruin i innych pamiątek po dawnych mieszkańcach. Ale żeby coś TAKIEGO? Cóż, widać wciąż mało wiemy o Sudetach…
O skrytej w lesie dawnej wsi Czerwony Strumień (niem. Rothflössel) przeczytaliśmy po raz pierwszy w czasopiśmie „Sudety” (nr 1-2/2013). Do tej dość szczegółowej publikacji odsyłamy również wszystkich zainteresowanych. Miejsce to stało się w pewnym momencie naszą małą obsesją i… ważnym celem pewnego wyjazdu. Dotarliśmy, a to, co zobaczyliśmy ani trochę nas nie rozczarowało.
Obecnie zwiedzanie Czerwonego Strumienia jest mocno ułatwione, żeby nie powiedzieć… ucywilizowane. Tablice informują, prowadzą znaki – do wyboru mamy dwa szlaki turystyczne oraz ścieżkę dydaktyczną (wyznaczoną przez Towarzystwo Górskie „Róża Kłodzka”), która pokrywa się w najbardziej spektakularnym fragmencie z zielonymi oznakowaniami przebiegającymi przez centrum dawnej wsi. Pod koniec lipca przez zarośla nie trzeba było się przedzierać, bo trasa, którą żeśmy szli, była wykoszona. Jakkolwiek mimo tych ułatwień zobaczenie Czerwonego Strumienia, wbrew obiektywnej bliskości drogi jezdnej oraz pobliskich miejscowości, wymaga pewnego minimum wysiłku. Nie obejrzy się tego wszystkiego z okien samochodu. Na szczęście.
Najlepiej zachowanym materialnym świadectwem jest to, co pozostało po kaplicy, niegdyś kościele parafialnym. Pomimo – jakby nie patrzeć – skromnych rozmiarów, ruiny wśród zielonego lasu i potężnych drzew robią niesamowite wrażenie.
Przed świątynią stał niegdyś kamienny krzyż, który obecnie znajduje się przed kościołem w pobliskim Kamieńczyku.
Prócz zachowanych i skrytych wśród zarośli pagórków ruinowych po domach i innych zabudowaniach, tu i ówdzie możemy obejrzeć całkiem spore fragmenty murów, pochłanianych stopniowo przez przyrodę.
Prócz tego można tu również odnaleźć – choć w specyficzny sposób – nieco pozostałości klimatu dawnej wiejskiej drogi, przy której stały kiedyś kamienne figury. Nie bez znaczenia z całą pewnością była tu bliskość pielgrzymkowego centrum, czyli Neratova (o nim nieco więcej pisaliśmy kiedyś).
Miła niespodzianka czeka w Czerwonym Strumieniu na wszystkich miłośników Nepomuków. W pewnym momencie ścieżka skręca wyraźnie w prawo, można jednak podejść kawałek prosto (było wykoszone, kierunek więc sam się narzucał;), w kierunku potoku i granicy państwa. Tutaj, już po czeskiej stronie, stoi ocalony święty.
Krajobrazu Czerwonego Strumienia dopełniają potężne zabytkowe wiązy…
… oraz złociste rudbekie
…niegdyś ogrodowe, dziś zdziczałe i bujne…
Warto. Ale nikogo namawiać nie będę.