W góry z niemowlakiem. Ekwipunek (mini poradnik dla początkujących)

Niektórzy ludzie samą myśl o wyjeździe w góry z niemowlęciem (dla niewtajemniczonych – chodzi o dziecko między drugim a dwunastym miesiąca życia) od razu negują. Zazwyczaj powody są trzy – postawa „To niebezpieczne i głupie”; niemożliwość wyobrażenia sobie takiej opcji („Przecież i tak nie pójdziemy na Rysy albo Orlą Perć, to po co w ogóle gdzieś jechać?..”) lub przerażenie związane z kwestią ilości rzeczy, które należałoby ze sobą na taki wyjazd zabrać, a następnie ekwipunku, który powinien znaleźć się w plecaku podczas konkretnej górskiej wycieczki. By więc potencjalnie choć trochę ułatwić wątpiącym tą ostatnią kwestię, chcemy się podzielić naszym dość świeżym, osobistym doświadczeniem. Może komuś do czegoś ta wiedza się przyda lub przynajmniej zainspiruje, choć wiadomo – każdy rodzic jest inny, nie mówiąc już o Maluchach, wszystko więc „zależy”… [Jedna uwaga – poniższy tekst bazuje na wiedzy zdobytej podczas wycieczek odbytych ciepłą porą roku i przy zasadniczo dobrych warunkach pogodowych].

subiektywnyprzewodnikpogorach_1

Maluszek na Hali Krawcula.

Może to zabrzmi banalnie, ale zdecydowanie dobrze jest stopniować trudności wycieczek z niemowlakiem. Warto przed wyjazdem gdzieś dalej i wyżej, najpierw dogłębnie zwiedzić okolicę, wybrać się na wycieczkę do lasu, na okoliczny pagór czy poszukać innych atrakcji przyrodniczych (jak nie macie pomysłu, bo „u Was nic nie ma”, to znajdźcie najbliższy park krajobrazowy lub dostępny dla turystów rezerwat przyrody, a na pewno się zdziwicie). Jak parę razy, podczas kilkugodzinnych wycieczek, przekonacie się, czego zapomnieliście i/lub czego nie przewidzieliście lub co wzięliście niepotrzebnie, na pewno nieco łatwiej będzie Wam określić zarówno Wasze potrzeby, jak i potrzeby dziecka. Nie bez przyczyny, piszę „Wasze potrzeby”, bo moim grzechem głównym w tej materii jest zapomnanie o samej sobie, a to duży błąd…

W PODRÓŻY

Krótsze wycieczki samochodowe (bo tak się obecnie przemieszczamy bliżej i dalej z Maluchem) nieźle również przygotowują do dłuższych tras. A przecież zanim wyjdziemy w góry, musimy najpierw w nie dojechać. W naszym przypadku nie jest to droga przez całą Polskę, jakkolwiek, by np. dotrzeć na Podtatrze potrzebujemy ponad pół dnia żwawej jazdy (w tym autostradą oraz bez odcinka Nowy Targ-Zakopane). Do samochodu zawsze pakuję dwie podręczne torby, w jednej mam rzeczy typu – zabawki, smoczki, pieluszka tetrowa, chusteczki do twarzy i rąk, w drugiej – „cięższy” ekwipunek typu: sekcja przewijania i przebierania, sekcja przygotowywania posiłku. Oto kilka naszych samochodowych patentów, które wydają nam się warte uwagi.

PRZEWIJANIE w aucie. Zazwyczaj robimy to w samochodzie, bo zawsze to „u siebie”, poza tym na stacjach benzynowych, zwłaszcza w upały, klimatyzacja bywa podkręcona niemiłosiernie, co raczej nie służy najmłodszym. Na początek, na tylnej kanapie (części niezajmowanej przez fotelik samochodowy) zabezpieczam miejsca, gdzie są wpięcia pasów bezpieczeństwa, by przypadkiem nie stały się przyczyną „nieszczęścia” Malucha, zwłaszcza takiego mocno wiercącego się. Używam do tego miękkiego, prostokątnego podkładu do przewijania, który był dodany do naszego wózka. Podobne często są w zestawach np. z torbami do wózków. Na to kładę zazwyczaj jeszcze jedną „ceratkę” z mojego sprytnego pudełka, w którym mieści się ponadto zamykany „sektor” z wilgotnymi chusteczkami (do uzupełniania) oraz dwie pieluszki (lub: mały podkład jednorazowy + jedna pieluszka). Na to kładę duży („szpitalny”) podkład jednorazowy (który oczywiście wcale nie musi być aż taki jednorazowy) i zaczynam akcję uwalniania Malucha ze zużytej pieluszki. Owych dużych podkładów w torbie samochodowej mam zawsze kilka. Jako że w domowych warunkach do mycia przy przewijaniu używam dużych płatków kosmetycznych i ciepłej, przegotowanej wody, w trasie najbardziej odpowiadają mi chusteczki, które albo są nasączone wodą (niestety są one dość drogie), albo te, które najbardziej się do nich zbliżają – mocno wilgotne, ale bezzapachowe. Dla siebie, pod ręką staram się zawsze mieć również żel lub chusteczki antybakteryjne, zwłaszcza jeśli nie mam możliwości umycia rąk. Zawsze też staram się mieć woreczki, w które zapakuję od razu brudną pieluchę i całą resztę. Najczęściej używam do tego pustych woreczków zamykanych na sznureczek (po prostokątnych płatkach kosmetycznych). Zawsze też może być inny, niepotrzebny worek lub reklamówka.

subiektywnyprzewodnikpogorach_2

Przewijanie i odpoczynek, nie w aucie, a na Hali Kondratowej.

JEDZENIE w podróży. [Poniższy tekst nie dotyczy dzieci karmionych wyłącznie piersią; nie ma tu również mowy o posiłkach innych niż mleko]. Jeśli Wasz niemowlak jest na mleku modyfikowanym (całkowicie lub częściowo), to kwestie „jedzeniowe” są niezmiernie ważne, podobnie, jak walka o to, by cały proces maksymalnie usprawnić. U nas złożyło się tak, że pokarm, który od pewnego momentu podajemy, dostępny jest również w wersji gotowej, w małych buteleczkach, które można – według potrzeb i uznania – nieco podgrzać i od razu podawać (po przelaniu do butelki). Oczywiście, jeśli korzystamy z mleka w proszku, najłatwiej zaopatrzyć się w dwa szczelne pojemniki (w tym jeden termiczny) – z zimną i gorącą/ciepłą, dzięki którym najszybciej przygotujemy posiłek. My w samochodzie korzystamy z podgrzewacza elektrycznego z wejściem (wtyczką) samochodową. Najpierw kupiłam podgrzewacz o klasycznym jajowatym kształcie, również z wejściem samochodowym, ale działa on tak, jak większość takich urządzeń, czyli tylko z wodą. Nigdy nie zabraliśmy go w trasę i nigdy z tego powodu nie płakaliśmy. Nie bardzo sobie wyobrażam korzystanie z niego bez zatrzymywania samochodu, a – przynajmniej w naszym przypadku – lepiej niech Maluch w aucie śpi do oporu (zatrzymanie się zasadniczo go wybudza), a gdy się budzi głodny, jedzenie niech już na niego czeka 🙂 Nasz podgrzewacz, w kształcie materiałowej tuby z zamkiem w górnej części, działa na prąd, ale nie potrzebuje wody, by ogrzać dany płyn (wodę czy mleko). W związku z tym, nie musi też stać/leżeć w określonej pozycji, bo nic się z niego nie wyleje (o ile zakręciliśmy dobrze butelkę), jest to więc naszym zdaniem najwygodniejsza opcja, jeśli chodzi o podgrzewacz korzystający z prądu samochodowego. Alternatywą mogą być też całkowicie niezależne od prądu podgrzewacze żelowe (o nich będzie dalej), ich wadą jest jednak to, że aby je użyć powtórnie, należy wygotować je we wrzątku przez około 15 minut.

INNE. Podczas podróży, z jednej strony staramy się wykorzystywać to, że samochodowy szum sprytnie usypia nasze dziecko, z drugiej jednak – chcemy mieć miłosierdzie i w odpowiednim momencie „uwalniać” zmęczone siedzeniem w foteliku ciałko. Gdy Maluch mocno się wierci i staje się marudny, nie ma wątpliwości, pora na przerwę. Czasami nie wystarczy tylko wziąć na rączki i pochodzić dziesięć minut. Gdy podróż jest długa, warto zainwestować w postój typu „piknikowego”, z kocykiem, na którym najmłodszy pasażer będzie mógł się swodobnie poprzekręcać, poturlać, odpocząć… Niestety, sporym problemem potrafią być korki na drodze – nasz Malec frustruje się bardziej od kierowcy 😉 Przydawał nam się wtedy miś wydający kojący szum, czasami udało się podtrzymać w ten sposób sen dziecka.

subiektywnyprzewodnikpogorach_3

Błogie lenistwo na Krawculi.

NA MIEJSCU NOCLEGOWYM

Załóżmy więc, że już udało nam się dotrzeć do naszego noclegu, skąd będziemy wyruszać na wycieczki górskie. Preferencje dotyczące miejsca, które ktoś wybiera jako takową bazę, mogą być najróżniejsze, trudno więc o tym pisać i doradzać. Jeśli o nas chodzi, wyjeżdżając (kilkukrotnie w ciągu paru miesięcy) nie braliśmy pod uwagę opcji pokoju bez łazienki, podobnie jak miejsca nam nieznanego. Decydując się na pokój, warto wiedzieć, czy jest on duży czy mały, bowiem ilość rzeczy, które mieszczą się do bagażnika samochodu (i nie tylko), a które wydają się przy dziecku potrzebne, skutecznie może zająć wszelką wolną przestrzeń w ciasnym pokoju dwuosobowym. Inną, jeszcze ważniejszą kwestią, jest sprawa noclegu Malucha – śpi z Wami czy osobno? Jeśli z Wami, warto się upewnić, jak będzie to możliwe w danym miejscu (czy aby do dyspozycji nie będą pojedyncze, wąskie tapczaniki jednoosobowe?). Jeśli osobno, dobrze byłoby mieć pewność, że rozłożone łóżeczko turystyczne nie zajmnie ostatniego wolnego fragmentu podłogi i/lub nie zablokuje tak potrzebnego w nocy przejścia przez pokój… Nasze łóżeczko turystyczne dla tak małego dziecka ma formę bardzo sprytnego, lekkiego, dobrze i szybko się składającego (i jeszcze szybciej rozkładającego) namiociku. Ale nawet ten sprytny patent potrzebuje kawałka podłogi. Dodatkowo pod namiocik kładziemy jeszcze karimatę, która wspomaga izolację (w zestawie jest mata samopompująca) oraz chroni boki „sypialni” przed wiercącym się Maluchem.

Warto pomyśleć o tym, gdzie będziemy dziecko przewijać i „ogarniać”. My, jak do tej pory, robiliśmy to na łóżku przykrytym naszym prześcieradłem, na którym rozkładaliśmy następnie jeden lub dwa duże jednorazowe podkłady. Kąpiel to oczywiście osobna kwestia. U nas bardzo dobrze sprawdziła się dmuchana, turystyczna wanienka (choć przyjaciele testowali też zwykły maleńki basenik ze straganu). Każdy z Was doskonale wie, czego używa do toalety dziecka, więc resztę listy łatwo dopisać.

W zależności od indywidualnych preferencji może przydawać się czajnik (np. do wyparzania butelek), podobnie jak plastikowe miseczki różnej wielkości oraz kuchenne szczypce (plastikowe, płaskie). Może warto zabrać przedłużacz – choćby po to, by w bezpiecznym miejscu podłączyć podgrzewacz (o ile z niego korzystamy) czy wspomniany czajnik. Za każdym razem braliśmy też niewielką dmuchawę, która w zależności od okoliczności mogłaby robić za ciepły lub zimny nawiew. Póki co, to była jedyna rzecz, która nam się nie przydała, a jedynie z nami „przewiozła”. Nie żałujemy jednak, gdyż bywa, że pokoje w górskich kwaterach wychładzają się szybko, a z ogrzewaniem różnie być może… Ręcznik papierowy, dodatkowe szmatki (choćby do podłogi, po kąpieli dziecka) itp. też na pewno się przydadzą, choć to wszystko na szczęście można kupić praktycznie w każdej miejscowości.

Nam bardzo przydatna była elektroniczna niania, dzięki której – gdy już nasze dziecko spało – mogliśmy spokojnie udać się poza pokój, by spożyć posiłek lub napawać się na zewnątrz widokami.

W GÓRACH

Przed wyjściem pamiętajcie o nałożeniu na ciało dziecka odpowiedniego kremu, który będzie go skutecznie chronić, czy to przez słońcem, czy przed zimnem i wiatrem.

WÓZEK. Troszkę przekornie od niego rozpoczynam listę, a to dlatego, by pokazać „niedowiarkom”, że wiele pięknych i ciekawych miejsc jest dostępnych również dla tego rodzaju „pojazdów”. Jeśli więc ktoś z jakiś względów nie chce, nie może lub boi się używać nosideł (chust) przeznaczonych dla dzieci, które jeszcze nie siedzą samodzielnie, zawsze może zdecydować się na tę opcję. My wózek też zabraliśmy, by mieć możliwość uskuteczniania także tego rodzaju wycieczek. Warto pamiętać o ochronie wózka przed deszczem oraz o jakiejś osłonie przeciwsłonecznej dla dziecka – u nas jest to pieluszka lub cienki kocyk dopinany (mniej lub bardziej „specjalistycznymi”) klamerkami według potrzeb (z parasolkami wózkowymi, póki co, się nie dogadałam, a moja tania, kupiona na popularnym serwisie aukcyjnym, w zestawie z torbą i uchwytem na kubek – zresztą nie pasującym do moich butelek – do niczego się nie nadaje, zwłaszcza przy byle podmuchu wiatru…). Sam wózek (choć już dość stary), ze swoimi pompowanymi trzema kołami, na wszelkich większych i mniejszych wertepach sprawdzał się doskonale. Podobnie, jak na asfalcie 😉

subiektywnyprzewodnikpogorach_4

Na drodze do Morskiego Oka.

O tym, gdzie pójść na spacer z wózkiem, będzie w innym wpisie.

NOSIDŁO. Nasze pierwsze terenowe wycieczki, gdzie wózek nie dawał rady, odbywały się z dzieckiem w chuście. Nie należę do „wyznawców” chust, nie odważyłam się też nosić dziecka młodszego niż niemal trzymiesięczne, ale gdy już dojrzałam, odkryliśmy nowe perspektywy. Także i Pan Tata zakochał się w noszeniu Malucha opatulonego w chuście, a Dzidziuś – rzecz jasna – najczęściej słodko spał. Pierwsze leśne wycieczki, pierwsze pagóry, pierwsze chodzenie przez pola i łąki. Z myślą o wczesnoletnim wyjeździe zaczęliśmy się jednak rozglądać za czymś innym. Z dwóch powodów. Żeby motać dziecko w chuście sprawnie, szybko i bezpiecznie trzeba to (chyba) robić codziennie lub (raczej) kilka razy dziennie. Ja takiej wprawy nie miałam, bo nasz Dzidziuś lubił wózek. Marzyło nam się coś nieco… szybszego. Po drugie – wyśniłam sobie nosidło z możliwością wentylacji, której to chusta nie daje. Jak się okazało, znalazłam lekkie, mocne, ergonomiczne nosidło z możliwością wentylowania plecków „pasażera”, siateczką, która może przytrzymywać główkę oraz kilkoma opcjami noszenia malucha (a nawet dziecka do 20 kg). I po kolejnym miesiącu użytkowania możemy śmiało stwierdzić, że to naprawdę spełnia nasze oczekiwania i bardzo dobrze sprawdza się w zmiennych górskich warunkach (w mieście zresztą też). Niestety, w takie nosidło trzeba zainwestować około 500-600 zł, ale jak dla nas – strzał w dziesiątkę (rzecz jasna, póki Dzidziuś nie dorośnie do dużego, typowego nosidła górskiego, a to wydarzy się dopiero, gdy będzie umiał siedzieć całkowicie samodzielnie).

Nasze nosidełko z możliwością wentylacji plecków.

Jedyna uwaga – nie ściągać paska „piersiowego” (gdy nosi się dziecko z przodu nie jest on piersiowy;) zbyt mocno – może wtedy „puścić” jego mocowanie przy szelce, co potencjalnie może być niebezpieczne [zdarzyło nam się to raz, od tamtej pory – nigdy]. Przygotowując się do wycieczki z dzieckiem w nosidle (podobnie jak w chuście zresztą) warto pamiętać, że będziemy się grzać wzajemnie i w miejscu stykania się naszych ciał będziemy się oboje (rodzic i dziecko) więcej pocić. Dobrze jest więc i siebie, i dziecko zaopatrzyć w rzeczy do przebrania, tak by w miarę możliwości nie być zbyt długo w wilgotnych ubraniach. Czapki różnej grubości, dodatkowe pary skarpetek czy bucików – to oczywiście też należy mieć gdzieś łatwo dostępne podczas wycieczki, by na bieżąco reagować na zmiany warunków. Nauczyliśmy się też zakładać spodenki, które są nieco za duże, gdyż przy tego rodzaju noszeniu, zawsze lubią się one podciągać i chować, a nogi bywają wtedy odsłonięte. Gdy może zrobić się zimno, nie jest to specjalnie pożądane. Poza tym trzeba uważać, by gdzieś nie ucierpiała delikatna skóra dziecka (w tych okolicach maluch też będzie bardzo spocony). Ostatnio, dodatkowo miałam też przytroczoną (pod ręką, do aparatu) bluzę z kapturem, którą mogłam dziecku zarzucić na plecki, nie budząc go. Różne są szkoły dotyczące długości czasu przebywania dziecka w nosidle, ale wszyscy zgadzają się, że nie może to być za długo, i że należy dawać dziecku odpoczywać. Zazwyczaj cykl odpoczynków łatwo wyznacza rytm snu, głodu i potrzeba zmiany pieluszki… Używając nosidła zawsze mam w kieszeni smoczek (plus drugi, zapasowy), który ułatwi zmęczonej, chcącej spać „marudzie” udanie się do krainy snu.

Bardzo przydatnym patentem może być kurtka, która dzięki opcjonalnym wpinkom, chroni zarówno osobę, która nosi dziecko, jak i pasażera. Do tej pory widziałam tego typu kurtki w wydaniu softshellowym (taką posiadam) oraz polarowym. W mojej są cztery opcje: normalnej kurtki, z wpinką ciążową, z wpinką dla dziecka noszonego z przodu oraz drugą, dla malucha z tyłu (wpinki dla dziecka posidają nawet maleńki kaptur). U nas w kraju to wciąż produkt mniej popularny niż w Czechach lub na Słowacji, a naprawdę warto się w niego zaopatrzyć, jeśli ktoś chodzi dużo czy to z dzieckiem w chuście czy w nosidełku. Zwłaszcza w górach.

Do stabilnego chodzenia z dzieckiem polecamy również używanie kijów trekkingowych. To może mieć naprawdę duże znaczenie zarówno w odciążeniu pleców i stawów kolanowych, jak i – przede wszystkim – w utrzymywaniu równowagi.

PRZEWIJANIE na szlaku. Zasadniczo naszym podstawowym gadżetem jest owo kompaktowe pudełko zawierające wilgotne chusteczki, pieluszki i ceratę-podkład. Z myślą jednak o zimnej ziemi lub innych miejscach (np. schroniskowym parapecie) bierzemy ze sobą kawałek karimaty (przytroczony z boku plecaka), która idealnie izoluje i dodatkowo chroni dziecko po bokach, a także daje poczucie „miękkości”. Z podkładami jednorazowymi również się nie rozstajemy. Podobnie, jak z woreczkami na brudy.

subiektywnyprzewodnikpogorach_6

Akcja „przewijanie” na Włosienicy.

JEDZENIE w terenie. I znów – znajdziecie tu porady dotyczące karmienia butelką. Jako że póki co korzystaliśmy z mlecznych „gotowców”, dość łatwo podgrzewaliśmy je w kubku termicznym wypełnionym w odpowiedni sposób wrzątkiem z termosa. Czasami też, np. by zachować ciepło butelki jeszcze na jakiś czas, używaliśmy żelowych podgrzewaczy, które też zasadniczo się sprawdzają (podgrzewają do temperatury ok. 37 stopni i utrzymują ją przez jakieś 30 minut). Ich wadą jest jednak waga, jednorazowość użycia (dopóki nie wygotujemy ich przez kwadrans w garnku z wodą) oraz fakt, że po kilkukrotnym użyciu niestety bardzo łatwo uruchomić je niechcący, czyli np. przypadkowym dotykiem lub dociśnięciem przy pakowaniu rzeczy w plecaku (dotyczy to przynajmniej egzemplarzy w naszym posiadaniu). Tak czy owak, przy karmieniu butelką, mogą się Wam sprawdzić niewielkie opakowania termiczne. My zawsze pod ręką mieliśmy też małą butelkę z nielodowatą wodą (podgrzewam ją dość mocno przed wyjściem i ładuję w opakowanie termoizolacyjne), gdyż sprawdzaliśmy regularnie, czy dziecku zwyczajnie nie chce się pić. Poza tym nasz Maluch podczas górskich wycieczek jadł mniej, ale częściej – ot, tak widocznie było lepiej 😉 W zależności od tendencji do ulewania przez dziecko, zwłaszcza jeśli (z jakiś względów) nie upłynęło zbyt dużo czasu pomiędzy karmieniem a wsadzeniem w nosidło, warto mieć pod ręką tetrową pieluszkę…

ODPOCZYNEK. Elementem, którego nie należy nie doceniać, jest kwestia zapewnienia Malcowi należytego odpoczynku, w dobrym do tego miejscu. My też nauczyliśmy się tego stopniowo i teraz już wiemy, że noszenie ze sobą dużego kocyka piknikowego wcale nie jest przesadą. A jak przestrzeń do zabawy, to niezbędne mogą być również i zabawki – które, to już Wy będziecie wiedzieć najlepiej.

subiektywnyprzewodnikpogorach_7

 Trawa i widoki spod Koliby na Łapsowej są suuuuper…

INNE. Jeśli dziecko bierze jakieś leki lub spodziewacie się dolegliwości (np. związanych z ząbkowaniem), nie zapominajcie o tym, przy porannym pakowaniu ekwipunku. Podobnie warto zawsze mieć ze sobą kilka jałowych kompresów oraz sól fizjologiczną, którą zarówno zakroplimy oko, jak i przemyjemy ranę. Do bagażnika samochodowego (jeśli autem udajecie się na początek wycieczki) warto zawsze wrzucić dodatkowe pieluchy, zmianę ubranek (może i dla Was?), wilgotne chusteczki – niech tam będą, na wszelki wypadek.

Gdy istniało zagrożenie deszczem lub burzą, mimo pewnych obiekcji niektórych członków naszej rodziny, zabieraliśmy na wycieczkę (oprócz kurtek i płaszczy) również przytroczony duży parasol. I nie żałujemy – nie przydał się, ale mógł być bardzo pomocny…

Do tej pory podział ról, jeśli chodzi o noszenie różnej maści ciężarów, wyglądał u nas następująco – jedna osoba niesie Dzidziusia, druga – resztę, czyli de facto duży plecak (ok. 60 l). Może komuś się to wydawać dużo, zapewniamy jednak, że zabierane przez nas rzeczy były używane, póki co też niczego nam nie zabrakło, nie baliśmy się też, że zaskoczy nas nagła zmiana pogody. A przecież trzeba również pamiętać o jedzeniu i piciu dla rodziców. Nie zapominajcie o tym! 🙂

P.S. Jeśli kogoś rozczarowuje, że we wpisie nie ma konkretnych marek i linków, trudno. Zapewniam, że wszystko, co wymienione powyżej, łatwo odnajdzie za Was wyszukiwarka. A jeśli ktoś potrzebowałby pomocy, chętnie odpowiem – proszę jednak o kontakt bezpośrednio na mejla (poniżej).

P.S.2 Więcej o wędrowaniu z niemowlakiem TUTAJ.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s