Ilość możliwości i kombinacji dotyczących tras na wycieczki z niemowlakiem jest prawdopodobnie niepoliczalna. Zwłaszcza, że do dyspozycji możemy mieć zarówno wózek dziecięcy, jak i nosidełko dla maluszka. Wszystko więc zależy od rozsądku rodziców, który powinien brać pod uwagę szereg czynników, takich jak np. warunki terenowe i pogodowe oraz możliwości dziecka. Dlaczego „możliwości dziecka”, skoro ono przecież jest noszone (ewent. wożone), więc (rzekomo) się nie męczy? Ano, właśnie dlatego, że każde jest inne – jedno lubi być noszone w chuście/nosidle czy bardzo długo wożone wózkiem, inne – nie. Jedno szybko się przeziębi przy zmiennej pogodzie, inne okaże się być całkiem odporne na tego typu warunki itd. itp. Każdy rodzic, który próbował, wie, że płaczącego malucha zbyt długo nie da się nosić w górskim terenie. Płacz może uda się ukoić dzięki posiłkowi lub wyciągnięciu z nosidła (tyle, że potem znów – zazwyczaj – trzeba dziecko tam wsadzić), ale może być też tak, że będzie on sygnalizować po prostu duuuuże zmęczenie, a wtedy może być ciężko pokonać dalszą część trasy, nawet gdy jest to już droga powrotna. Dlatego też, planując wypady z niemowlakiem (tak, ciągle opieramy się na swoim doświadczeniu zdobywanym z maleństwem, które nie skończyło jeszcze roku), warto zaczynać, mając na względzie przede wszystkim to, by trasa była nie za długa. I czas wtedy odrzucić swoje skale trudności sprzed narodzin dziecka, że krótka trasa to np. sześć godzin. Z dzieckiem owo sześć godzin może zająć dużo więcej (postoje, wolniejsze tempo…), a dla malucha tak długa wycieczka terenowa może być zdecydowanie za długa (i niezdrowa, jeśli zbyt rzadko będziemy wyciągać dziecko z nosidła).
W drodze ku Schronisku Zamkowskiego.
Na początek, a także na niezbyt pewną pogodę, optymalne wydają się nam trasy typu – kilkadziesiąt minut marszu do schroniska, niespieszny pobyt w schronisku, powrót podobnie „długi” jak dojście. (To naprawdę zdawało u nas egzamin). Dziecko nie będzie przemęczone, co nie zemści się na rodzicach w drodze powrotnej czy pod wieczór. Tam, gdzie jest to możliwe, można też pomyśleć o ewentualnym podjechaniu samochodem do jakiegoś miejsca, skąd trasa będzie nieco krótsza niż zwykle. Idąc tym tropem, poszukując sprawnego dojścia na Maciejową w Gorcach, zaparkowaliśmy aż w Jasionowie, co zaoszczędziło naszemu Maluchowi nieco podejścia i kilometrów, co w wietrzny dzień miało podwójne znaczenie.
Przed Bacówką na Maciejowej.
Podobnie w przypadku innej wycieczki w tym samym paśmie – z Nowego Targu do Koliby na Łapsowej Polanie – tutaj też udało nam się zaoszczędzić nieco spaceru asfaltową drogą, choć faktem jest, że dotarliśmy do schroniska własnym wariantem. W Tatrach przyjazną opcją może być spacer na Kalatówki lub dalej, na Halę Kondratową (ale gdy jest sucho pod nogami. Wapienie na tym szlaku robią się bowiem mocno nieprzyjemne podczas deszczu, a warto mieć świadomość, że skala tego, co jest śliskie zmienia się bardzo, gdy niesiemy dziecko). Dolina Kościeliska to już dłuższa wycieczka (wbrew pozorom), choć ciepłą porą roku, z kocykiem piknikowym w ekwipunku*, może się pewnie zmienić w dłuższą przygodę. Myśmy wybrali się na Halę Ornak jesienią, ale w warunkach de facto zimowych, kiedy odczuwalna temperatura była sporo poniżej zera, pod nogami śnieg i lód, a do tego wiatr i opady śniegu…
W Dolinie Kościeliskiej na początku listopada.
Nasze opakowane solidnie (m.in. w kombinezon softshellowy oraz drugi – zimowy…) dziecko nie wydawało się zbyt zadowolone z pozycji, która niestety uniemożliwiała mu swobodny ruch rąk, i dawało nam to dosyć jasno do zrozumienia. Z pomocą przyszedł sen i tylko dzięki niemu udało nam się dotrzeć do schroniska oraz zejść z niego… Lekcję żeśmy odebrali – ta wycieczka była na tamten dzień zwyczajnie za długa. Mimo tego, że kolejne dni były pod względem pogodowym łaskawsze, decydowaliśmy się na spacery typu Szczawnica-Bereśnik, Zakopane-Dolina Strążyska. I nie żałowaliśmy. Zadowolenie na twarzy naszego dziecka, zarówno podczas wycieczek, jak i podczas powrotu na kwaterę, gdzie mogło odpocząć w swoim kojcu, ze swoimi zabawkami, rozwiewało nasze wątpliwości, czy aby nie można było tego dnia zrobić „czegoś więcej”.
Polana Strążyska.
Najdłuższe wycieczki, które zrealizowaliśmy do tej pory to: Palenica Białczańska – Morskie Oko – Palenica Białczańska oraz Palenica Białczańska – Dolina Pięciu Stawów Polskich – Palenica Białczańska. Obie odbyły się latem. Pierwsza z nich została pokonana z wózkiem dziecięcym (gondolą) jeszcze przed sezonem i poza weekendem. Spacer więc nie odbywał się w nieprzebranym tłumie i należał do całkiem przyjemnych. Oczywiście, są osoby, które tak nienawidzą tych dziewięciu wyasfaltowanych kilometrów, że zanegują taki pomysł. Myśmy się zdecydowali i nie żałowaliśmy. Ba, przejście serpentyn asfaltem (a nie leśnymi skrótami) pozwoliło nam obejrzeć nieznane dotąd widoki, które odsłoniły się stosunkowo niedawno.
Na morskoocznym asfalcie.
Pobyt w schronisku (wybraliśmy werandę) również należał do całkiem przyjemnych (czytaj: w porze, w której tam przebywaliśmy, nie mieliśmy problemu ze znalezieniem wygodnego miejsca). Druga wspomniana wycieczka udała się, mimo naszej początkowej zachowawczości – liczyliśmy się z tym, że może trzeba będzie zawrócić, czy to z powodu pogody, czy z powodu kondycji najmłodszego tyrusty. Wycieczka do „Piątki” była wyzwaniem przede wszystkim ze względu na (bardzo dobrze nam znany) szlak w piętrze kosodrzewiny, zwłaszcza przy schodzeniu, kiedy było już na nim sporo osób. Każdy krok z maleństwem w nosidle musiał być bardzo uważny, a bywało przecież, że dziecko (niesione w tym przypadku z przodu) się wierciło, czasami utrudniając obserwowanie drogi pod stopami. Wyzwaniem były też zmiany temperatury oraz wiatr i słońce, które były udczuwalne również szczególnie po wyjściu z lasu. Warto mieć tak przygotowane dziecięce „doposażenie” (np. dodatkową bluzę z kapturem, którą można dziecku zarzucić na plecki i główkę), by nie trzeba było wyciągać z nosidła (zwłaszcza śpiącego) najmłodszego turysty.
Coraz bliżej do pięciostawiańskiego schroniska.
Maluszek w ergonomicznym nosidle z przodu, u mamy.
W ósmym miesiącu życia naszego Malca wsadziliśmy go, jako człowieka bez problemu samodzielnie siedzącego, do nosidła turystycznego (podobno nie należy się spieszyć z tą przesiadką dopóki dziecko nie siedzi w pełni stabilnie; chodzi rzecz jasna o młodziutki kręgosłup). Pierwsze wycieczki odbyły się jeszcze przed wyjazdem w góry, abyśmy i my, i Maluch, mogli sprawdzić, co i jak.
Trzeba przyznać, że odbyła się w ten sposób mała(?) rewolucja – dziecku spodobała się nowa pozycja względem rodzica, a niemowlęca ciekawość świata (rosnąca przecież z dnia na dzień) znajduje podczas wyjść liczne bodźce, które ją pozytywnie stymulują. Choć moment wejścia do nosidła wciąż bywa newralgiczny (a raczej nerwowy, w sensie powoduje nerwowość dziecka, czasem też lekką frustrację rodziców, o czym później), to zasadniczo dziecko jest w nim zadowolone – patrzy, ogląda, słucha, ma szerokie pole widzenia, a jednocześnie wciąż jest blisko rodzica. Bez problemu też idzie spać dzięki wygodnej poduszcze, na której może oprzeć głowę. Przed słońcem czy mżawką chroni go daszek, zaś przed deszczem, śniegiem, wiatrem oraz zimnem – specjalny ochraniacz przypominający ten na plecak, z tym, że specjalna konstrukcja wciąż pozostawia dziecku możliwość obserwacji otoczenia (choć z przyczyn obiektywnych – ograniczoną).
Patenty te są dość dobrze skontruowane, jakkolwiek ze względu na dość precyzyjne ruchy, które trzeba wykonać palcami, by zamocować, czy to sam daszek, czy następnie osłonę przeciwdeszczową, warto robić to odpowiednio wcześniej (a nie gdy już leje). Problemem może być obsługa, gdy grabieją nam ręce z zimna, bo w rękawicach ruchy te mogą być niewykonalne (chodzi o zaczepienie gumeczek w niewielkie haczyki). Podobna trudność może czasem występować przy zapinaniu/rozpinaniu klamerek bezpośrednio utrzymujących dziecko w nosidle, zwłaszcza gdy sam pasażer jest ubrany w dość grube ubrania, które dodatkowo ograniczają nasze pole widzenia. Nasze doświadczenie pokazuje też, że pokrowiec przeciwdeszczowy wygodniej nakładać od dołu – lepiej się wtedy układa oraz raczej na pewno nie zirytujemy takim działaniem dziecka (co może się zdarzyć, gdy nakładamy pokrowiec od góry i na moment spłaszczamy daszek…). Gdy aura jest zmienna, warto mieć pokrowiec pod reką, np. częściowo przymocowany u dołu i zaczepiony o rurki stelaża. Gdy nie potrzebujemy daszka, można go zdemontować i wsadzić płasko do tylnej kieszeni nosidła (na „plecach” dziecka).
Jeszcze kilka słów o chodzeniu z niemowlakiem zimniejszą porą roku. Podczas tygodniowego urlopu, nie licząc jednego dnia okna pogodowego, trafiliśmy na mniej łaskawe oblicze jesieni, która ze słynną „złotą, polską” nie miała nic wspólnego. Wniosek, który nam się nasunął, był może mało odkrywczy, ale za to szczery – gdy jest ciepło i sucho, jest łatwiej. Dużo łatwiej, gdy wędrując z niemowlęciem, nie trzeba się przejmować, gdzie się je przewinie, bo tak naprawdę wystarczy kawałek ziemi i karimaty. Fajnie, gdy nie trzeba się martwić, że za chwilę dziecko zgłodnieje i gdzieś musi zostać nakarmione. Zimną jesienią (czasami wręcz zimową) sprawa wygląda zupełnie inaczej. Gdy już dotrzesz do schroniska, owszem, w miarę wygodnie nakarmisz dziecko, ale niekoniecznie musisz łatwo znaleźć warunki, by je przewinąć, przecież przydałoby się do tego przynajmniej w miarę ciepłe pomieszczenie (na Hali Ornak przewijaliśmy w suszarni turystycznej, choć tam obiektywnie było aż za ciepło…).
Koniec października na Hali Ornak.
Jesienią, gdy hula wiatr, z nieba leci mżawa, a ziemia jest zimna i błotnista (lub leży śnieg), nie będzie opcji rozłożenia kocyka po drodze czy też przed schroniskiem… W schronisku zaś może nie być warunków, by dziecko mogło się np. swobodnie i bezpiecznie poturlać itp. itd. Może nie wszystkie ze wspomnianych tu przykładów są równie ważne, tak czy owak niektóre z nich mogą stanowić utrudnienie w poruszaniu się z niemowlęciem o takiej porze roku. Samo zaś ubranie malca na wycieczkę przy zimnej i/lub zmiennej pogodzie w górach może stanowić nie lada wyzwanie. Nasmarowana dobrym kremem chroniącym przez mrozem i wiatrem buźka, odpowiednio gruba czapka, rękawiczki, coś pod szyję, buciki, kurtka… Oj, jest tego trochę. Ja osobiście wychodzę z założenia, że lepiej ponosić parę rzeczy więcej w plecaku, niż żeby się okazało, że maluchowi lepiej/cieplej/wygodniej by było w czymś, czego akurat nie wzięliśmy. Oczywiście, nie chodzi o noszenie ze sobą całej szafy ubrań, ale jakieś alternatywne ubrania warto mieć. U nas bardzo dobrze jesienno-zimową porą sprawdziły się: spodnie narciarskie (rozmiar 74!), rozpinana bluza softshellowa, kamizelka puchowa z kapturem, kurtka ocieplana przeciwdeszczowa, no i oczywiście grubsze i cieńsze polarki. Do tego różne rodzaje rękawiczek (całkiem cienkie; polarowe; grube, ocieplane, nieprzemakalne), polar na rzep pod szyję, trójkąt dwustrony pod szyję, ale również cienka chusta bawełniana (odgrzebałam swoje stare bandany;). Jeśli chodzi o ochronę stóp, przez większość dni najlepiej sprawdziło nam się ubieranie Malucha w ciepłe rajstopki oraz bardzo dobrze ocieplone (jak się okazało) buty skórzane, które prócz sznurowadeł mają również z boku zamek błyskawiczny, sprawiający, że niesforne stópki niemowlaka o wiele łatwiej się w nie chowają. Co do wyposażenia rodzica, powtórzę to samo, co w poprzednim wpisie – zdecydowanie wskazane są kije trekkingowe.
Tak jak pisaliśmy na początku – ilość wariantów tras, które można pokonać w naszych górach z niemolakiem jest niezliczona, na koniec więc jedynie kilka przykładów:
Szczawnica – Bacówka pod Bereśnikiem (dwa warianty – szlakiem pieszym lub rowerowym, czyli przez ulicę Języki)
Jasionów (przysiółek Olszówki) – Bacówka na Maciejowej (początkowo szlak zielony, następnie czerwony)
Nowy Targ – Koliba na Łapsowej Polanie (warto rozważyć podjechanie do któregoś z wysoko połóżonych osiedli)
Kuźnice – Hala Kondratowa (krótsze warianty moga się skończyć przy którymś z klasztorów lub na Kalatówkach)
Dolina Strążyska – Siklawica
Kiry – Hala Ornak
Zazadnia – Wiktorówki – Rusinowa Polana (inna opcja: od Wierchu Porońca można na Rusinową dotrzeć z wózkiem)
Siwa Polana – Polana Huciska (asfalt, więc dobra opcja np. na nie za długi popołudniowy spacer z wózkiem; cała Dolina Chochołowska dostępna jest dla wózków, choć pewne odcinki mogą być nieco kłopotliwe; warto też pamiętać o długości tej doliny)
Palenica Białczańska – Schronisko nad Morskim Okiem (asfalt, więc wygodnie z wózkiem)
Polana Palenica – Schronisko w Dolinie Pięciu Stawów Polskich
Starý Smokovec – Hrebienok – Zamkovského chata (na Hrebienok kolejką; na początku listopada trafiliśmy na warunki śniegowe, a raczej „lodowe”, które zmusiły nas do odwrotu ze szlaku zielonego, czyli „przez” wodospady, a następnie zrobienia wycieczki szlakiem czerwonym; doskonały przykład, jak łatwa i bardzo popularna wycieczka po słowackiej stronie Tatr, robi się trudniejsza, gdy pod nogami jest śnieg, a w nosidle dziecko)
* O wyposażeniu podczas wycieczek ciepłą porą roku pisaliśmy nieco wcześniejszym wpisie.