Choć doskonale wiemy, że morze chmur można (przy pewnej dozie szczęścia) zobaczyć o każdej porze dnia, to jednak instynktownie kojarzy nam się ono ze świtem. Najbardziej efektowne zjawiska tego rodzaju obserwowalismy właśnie wtedy. Jednak i koniec dnia jest w stanie zapewnić niesamowity spektakl. Przecież słońce znów jest nisko, a to ono rządzi wspaniałością widowiska… Oto jak wyglądało to pewnym grudniowym popołudniem na Wielkiej Raczy…
Nic nie zapowiadało, że tego dnia jeszcze czeka nas spektakl…
Schronisko na Wielkiej Raczy widziane z podejścia żółtym szlakiem.
…jakkolwiek zbliżanie się do tego miejsca zawsze napawa nas (fakt, czasami irracjonalną) nadzieją, że może coś się jednak wydarzy (jak nie tego dnia, to może następnego o świcie). Gdy weszliśmy na szczyt (1236 m n.p.m.), okazało się, że (hurra) jesteśmy ponad chmurami.
Widok ze szczytowej platformy na schronisko na Wielkiej Raczy.
I choć (panoramę) bardziej było nie widać niż widać, to jednak postanowiliśmy chwilę poczekać. Tak na wszelki wypadek.
W końcu, skoro jest jakakolwiek szansa na słońce, trzeba próbować.
Pierwsze nieśmiałe promienie padły gdzieś na Małą Fatrę, na Chleb, okolice Wielkiego Krywania… Potem wszystko działo się stosunkowo szybko…
Veľká Lúka (1476 m n.p.m.), najwyższy szczyt Luczańskiej Małej Fatry.
Spośród chmur nieśmiało wychyla się Kľak (1352 m n.p.m.), piękny szczyt Luczańskiej Małej Fatry.
Ponownie małofatrzański Chleb (1646 m n.p.m.) w roli głównej.
Jeszcze raz Veľká lúka.
Masywne cielsko Romanki (1366 m n.p.m.) oraz białe plamy hal w rejonie Lipowskiego Wierchu.
Po około trzydziestu minutach od pierwszego rozbłysku światła było już po wszystkim…
Bardzo szybko zrobiło się czarno-biało, a za chwilę… ciemno.
Lysa Hora (1324 m n.p.m.), najwyższy szczyt Beskidu Śląsko-Morawskiego.
Słońce, niebo i góry poszły spać.
Nie zawsze trzeba widzieć Tatry z Wielkiej Raczy, by było magicznie.