Choć Sudety (po obydwu stronach granicy) i Czechy (w ogóle) od dawna były w obrębie naszych zainteresowań, to „chwilę” nam zajęło dojście do wniosku, że skoro łatwiej, ciekawiej, przyjemniej i sprawniej podróżuje się po południowej stronie granicy niż u nas, to można z tego korzystać nawet wtedy, gdy chcemy wędrować przede wszystkim po polskiej części dzielonych z Czechami gór.
Przez wiele lat jeździliśmy (i nadal jeździmy, pomijając wypady z naszym Malcem, kiedy używamy samochodu) w góry głównie komunikacją publiczną, nieraz uzupełnianą łapaniem okazji. Wielokrotnie, w kontaktach z innymi turystami, czuliśmy się jak „dinozaury”, które – nie wiedzieć czemu – auto zostawiły pod domem. Cóż, dla nas taki sposób podróżowania oznacza – mimo wszystko – więcej wolności, zwłaszcza gdy planujemy kilku- lub wielodniową wędrówkę z plecakiem, która nigdy do końca nie wiadomo, dokąd nas zaprowadzi. Nie musimy wracać do miejsca, gdzie pozostawiliśmy samochód, podobnie jak nie musimy zachować odpowiedniej ilości sił i koncentracji na drogę powrotną. Z drugiej strony, fakt – dojeżdżanie autobusami czy pociągami w polskie góry może być wyzwaniem, i to nie tylko poza sezonem.
U podnoży Gór Stołowych.
Podobnie nie lada „atrakcyjne” okazało się swego czasu szukanie połączeń, które miały nam umożliwić przedostanie się z Gór Izerskich w Masyw Śnieżnika. W 2011 roku owe 200 kilometrów przez górskie okolice, w polskich warunkach, w jesienny dzień roboczy (!) zajęło nam niemalże 10 godzin, nie licząc dojścia na przystanek ze Stogu Izerskiego (do Świeradowa, rzecz jasna) oraz trasy z Międzygórza na Halę pod Śnieżnikiem. Dopiero gdy nasz kolejny autobus mozolnie pokonywał trasę między Jelenią Górą, Kamienną Górą, Wałbrzychem i Kłodzkiem (i tak mieliśmy szczęście, że zdążylismy na jedyne w owym czasie takie bezpośrednie, „krajoznawcze” połączenie), przyszło nam do głowy, że to jednak wszystko za długo i za wolno, i że w Czechach, gdzie gęsta sieć kolejowa funkcjonuje równie dobrze, jak autobusowa, mogłoby być jednak inaczej.
Przystanek autobusowy w głębi Kotliny Kłodzkiej…
… i w czeskich Górach Orlickich.
Dwa lata później, kiedy podobną, jesienną porą zamarzyła nam się wędrówka najpierw w Górach Stołowych, a następnie odwiedzenie Andrzejówki w Górach Suchych, po to by następnego dnia znaleźć się już w Karkonoszach, okazało się, że mamy do wyboru – albo dwukrotnie podróżować przez Wałbrzych, gdzie czekałyby na nas przesiadki, albo wybrać trasy przez Czechy, rzecz jasna również z licznymi przesiadkami. Bez najmniejszego wahania wybraliśmy tą drugą opcję. Sama podróż czy to pociągiem, czy autobusem przez Wałbrzych potrafi ciągnąć się za długo (swego czasu koleją zajmowało to niemalże godzinę!), do tego (proszę o wybaczenie miłośników tego miasta) z naszego doświadczenia i obserwacji wynika, że nie jest to szczególnie przyjazne miejsce na spędzanie czasu pomiędzy przesiadkami. Myślę, że część z Was doskonale rozumie, o czym mówię… Tak więc, nasz cel brzmiał – za wszelką cenę ominąć Wałbrzych, a skoro przez Polskę byłoby to zupełnie absurdalne, to pojechaliśmy przez Czechy. Ze schroniska Pasterka, w którym spaliśmy, zeszliśmy do uroczego Božanova, skąd autobus zawiózł nas do Broumova, gdzie przesiedliśmy się na pociąg i udaliśmy się do miejscowości Ruprechtice, położonej u stóp Ruprechtickiego Szpiczaka.
Podobnie jak w Božanovie, obejrzeliśmy (z zewnątrz) XVIII-wieczny kościół (należący do tzw. grupy kościołów broumowskich, o których napiszemy może innym razem), by niespiesznym marszem przez wioskę z postojem w przyjaznej (jak zawsze w Czechach) gospodzie, dotrzeć do grzbietu, wejść na wieżę widokową na Szpiczaku, a następnie przejść na polską stronę i dotrzeć do Andrzejówki, gdzie spędziliśmy jeszcze miłe popołudnie i wieczór. Nazajutrz musieliśmy wyjść jeszcze przed wschodem słońca, do tego w gęstej mgle. Naszym celem było Meziměstí (rzecz jasna po czeskiej stronie), gdzie rozpoczynała się nasza podróż ku Karkonoszom. Po zejściu z gór i wędrówce przez pola, sprawnie przeszliśmy przez Vižnov (z kolejnym zabytkowym kościołem), by w końcu, grubo przed czasem, dotrzeć na całkiem sporą stację.
Wciąż jeszcze często spotykany na lokalnych trasach (z zewnątrz) stary, uroczy pociąg…
…wewnątrz nowe siedzenia i porządek.
Jeśli się nie mylę, pociągiem podróżowaliśmy do Trutnova, gdzie na dworcu zjedliśmy najlepszą w życiu bułkę z serem (czytaj: bułkę ze smażonym serem) popitą lokalnym Karkonoszem. Stamtąd autobusem do Vrchlabí i dalej do Szpindlerowego Młyna. Z Meziměstí ruszyliśmy po godzinie 9, w Spindlerowym Młynie byliśmy chwilę po 13. Stąd, po obiedzie, niespiesznie mogliśmy zmierzać ku Przełęczy Karkonoskiej i Odrodzeniu.
Kilka miesięcy wcześniej, latem przejechaliśmy z czeskich Gór Orlickich w słowacką Małą Fatrę (w następnym roku udaliśmy się w te same góry, ale tym razem z Czeskiego Raju, a dokładniej z okolic Prachowskich Skał). Z Kasparovej Chaty zeszliśmy do najbliższego przystanku kolejowego, czyli Mladkova, skąd m.in. przez piękny Ołomuniec, który przy okazji zwiedziliśmy, dotarliśmy aż do Varína u podnóży Małej Fatry. Pamiętam jak dzisiaj, jak się stresowałam, czy zdążymy na wszystkie liczne przesiadki. Jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie. Przy owej newralgicznej, na którą było w teorii kilka minut, okazało się, że nawet nie musimy wysiadać z pociągu, bo ten sam szynobus jedzie dalej pod innym numerem, o czym poinformowała nas pani konduktor
Tablica informująca o peronach na lokalnej stacji przesiadkowej.
Ten i następne przypadki pokazały nam, że jeśli między lokalnymi pociągami w Czechach na przesiadkę jest podejrzanie mało czasu, to z całą pewnością są one ze sobą skomunikowane i nawet gdyby pociąg się spóźnił (rzadkość, bywa natomiast, że przyjeżdżają nawet chwilę wcześniej), to ów kolejny na niego poczeka. To, co może się nie udać, to zmiana środka transportu (kolej-autobus i odwrotnie), jeśli mamy na to zbyt mało czasu i gdy nie znamy topografii miejscowości (nie zawsze dworce są tuż obok siebie, ale zazwyczaj w niedużej odległości). Jeśli spodziewamy się tego typu przesiadek i zależy nam na nich, dobrze jest zaopatrzyć się w jakieś mapki trasy (kiedyś rysowaliśmy je na karteczkach, teraz wystarczą zrzuty ekranu w telefonie). Mała szansa też, że w przypadku spóźnienia pociągu lokalnego poczeka na nas pociąg ekspresowy lub inne pendolino, ale jak już wspominaliśmy opóźnienia to rzadkie przypadki.
Inną trasą pokonaną przez Czechy był jesienny przejazd spod Masywu Śnieżnika na Przełęcz Okraj. Ze schroniska pod Śnieżnikiem zeszliśmy bladym świtem do Starego Miasta pod Śnieżnikiem, gdzie, rzecz jasna, zajrzeliśmy do gospody przy głównym placu na wczesny obiad. Stamtąd pociągiem skierowaliśmy się przez Hanušovice i Zábřeh na Moravě do Pardubic, gdzie zamieniliśmy pociąg na autobus. Dotarliśmy do Svobody nad Úpou i dalej aż pod samiusieńką przełęcz Okraj do uroczej miejscowości Horní Malá Úpa.
W Czechach często pozory mylą.
Jak się okazało, w wyremontowanej części budynku znajdowała się kasa i mała poczekalnia. Czysto, ciepło, przyjaźnie…
Kiedy indziej, tym razem piękną wiosną, chcieliśmy połączyć wizytę w Izerach z dłuższym pobytem w czeskich Górach Stołowych. Transport nie był rzecz jasna żadnym problemem. Z Orlego należało zejść na stacyjkę do Harrachova, skąd seria przesiadek prowadziła nas sprawnie do Teplic nad Metują.
Ten sam wyjazd chcieliśmy kończyć w Jesenikach, dotarliśmy tam więc z Gór Stołowych, a dokładniej spod Ostaša, przez Náchod, który przy okazji zwiedziliśmy, aż do Velkich Losin w Jesenikach. Niestety, pogoda pokrzyżowała nam plany, więc następnego dnia udaliśmy się w kierunku Czeskiego Cieszyna i ojczyzny. Łatwizna. Do tego przyjemna i krajoznawcza. Podobnie jak wydostanie się z cudownej krainy Wyżyny Dieczyńskiej (Tiské stěny, Děčínský Sněžník) w kierunku Pragi…
Niech miłośnicy Słowacji nie zrozumieją nas źle – uwielbiamy jeździć także po tym wspaniałym karpackim kraju, zwłaszcza, że praktykujemy to jeszcze dłużej niż podróże po Czechach, a krajobrazy nie mają sobie równych. Jest jednak coś w Czeskiej Republice, co sprawia, że tam jest to jeszcze przyjemniejsze i chyba łatwiejsze. Może chodzi o to, że spóźnienia należą naprawdę do rzadkości; może to, że linie kolejowe są lepiej rozwinięte, bo kraj mniej pofałdowany. A może również właśnie to, że Słowacja to bardziej góry, więc przesiadając się tu i ówdzie, można się rozejrzeć po krajobrazach, ale nie zawsze jest co pozwiedzać (gdy mamy na tyle dużo czasu, by zwiedzić miasteczko, ale na tyle mało, że nie wbiegniemy na najbliższą dostępną górę, zwłaszcza dźwigając na plecach bagaż)… Drobne problemy, jakie spotkały nas podczas podróży po Czechach możemy policzyć na palcach jednej ręki. Raz spotkała nas sytuacja, że nie mogliśmy od razu kupić biletu na całą trasę, bo – jak się potem okazało – nasz ostatni transport tego dnia nie był prowadzony przez któregoś z krajowych przewoźników, ale przez lokalny samorząd. Przez moment nie byliśmy więc pewni, czy taki pociąg faktycznie istnieje, bo zazwyczaj na każdej stacyjce można kupić absolutną większość biletów na podróże po całym kraju. Rzecz jasna, koniec końców, żadnego problemu nie było. Kiedy indziej, trafiliśmy na podróż z dodatkowymi przesiadkami, bo na części trasy wprowadzony był transport zastępczy. Jednakże i w tym przypadku zorientowanie się w sytuacji było dużo łatwiejsze niż nieraz bywa w podobnych sytuacjach u nas w kraju… Poziom bezpieczeństwa i ogólnej kultury w pociągach (i autobusach) również wydaje się nieco inny (czytaj: lepszy) niż w Polsce.
Tak czy owak, śmiało możemy Was zachęcić: jeśli możecie, skracajcie sobie drogę przez Czechy. Cieszcie się dobrymi, logicznymi i – pomijając super szybkie pociągi z rezerwacjami – tanimi połączeniami, czystymi wagonami, pysznym piwem, kofolą, zupą czosnkową czy smażonym serem w dworcowej knajpie lub gospodzie, którą spotkacie na swej trasie… Zwiedzajcie po drodze, co się da (zawsze jest coś do zobaczenia) i… odpoczywajcie, podróżując. Brzmi nierealnie? Tym bardziej spróbujcie!
P.S. Wybieram się w niedługiej perspektywie w Karkonosze. Okazuje się, że jeśli nie chcę wracać nocnym połączeniem z Wrocławia do mojego rodzinnego miasta, to pozostaje mi koszmar podróży z Karpacza przez Warszawę lub… połączenie z Przełęczy Okraj, przepraszam: z Hornej Malej Úpy, przez Czechy w kierunku Krakowa, skąd zdążę na ostatnie popołudniowe połączenie do siebie i będę w domu przed północą. Kuszące.