To, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, wie każdy. W kontekście tematyki naszego wpisu nie chodzi tu jedynie o dosłowne, fizyczne położenie dziecka względem rodzica (bycie w nosidle, na rączkach, na własnych nóżkach), ale przede wszystkim o to, w jaki sposób dziecko funkcjonuje. Półtoraroczniak to już przecież nie niemowlę wtulone w rodzica, ale maluch, którego potrzeby wykraczają znacznie poza jedzenie, picie, suchość pieluszki i bliskość rodziców. I tak podczas naszego kolejnego wspólnego wyjazdu w góry, okazało się, że my-rodzice musimy nauczyć się wielu rzeczy zupełnie od nowa. Oto – w dużym skrócie – jakie lekcje przekazał nam szesnastomiesięczny synek podczas tygodnia spędzonego w Tatrach.
Wspólne oglądanie widoków z okolicy dolnej stacji kolei gondolowej w Tatrzańskiej Łomnicy.
Koło budynku kolejki jest m.in. plac zabaw.
1. Elastyczność. To, że masz plan, nawet ten pozornie banalny, nie oznacza, że musi się dać go zrealizować. Pomijając czynniki zewnętrzne, jakimi są pogoda i warunki na szlaku, trzeba brać pod uwagę przede wszystkim to, że samopoczucie i nastawienie małego turysty może się zmienić drastycznie i praktycznie nie pozostawić pola do negocjacji. Nasz skory do porannej zabawy Maluch, na Ścieżce pod Reglami okazał się małą wielką marudką, która nie chciała ani do nosidła, ani na nóżkach, a i na rączkach było ciężko. I tak dojście spod Krokwi do wylotu Doliny Białego stało się prawdziwym wyzwaniem. Długo potem dyskutowaliśmy, czy była to kwestia gorszego samopoczucia, czy też może niechęci do tego szlaku w środku sezonu 😉 Koniec końców przesiedliśmy się na wózek i udaliśmy się do Kuźnic. To okazało się strzałem w dziesiątkę, bo nie tylko widzieliśmy zaprzęgi konne i hałasujące (niczym ciężarówki) busy, ale również maszyny budowlane, które remontowały drogę. Było fantastycznie!
Pod Wielką Krokwią najciekawsza okazała się pracująca minikoparka.
2. Zapas czasu (i jedzenia). Rzecz wydaje się oczywista dla każdego średnio nawet ogarniętego turysty górskiego, w przypadku chodzenia z małym dzieckiem nabiera szczególnego znaczenia. Wszystko dobrze, gdy mamy niemarudzące (najlepiej śpiące) dziecko w nosidle, ale gdy należy zrobić przerwę od nosidła (u nas po około godzinie)), pozostaje opcja odpoczynku lub tuptania na małych nóżkach. I jedno, i drugie wymaga dodatkowego nakładu czasu. Może się wydawać, że w łatwiejszym terenie to i owo nadrobimy, gdy maluch znów będzie grzecznie siedział w nosidle, ale bieganie z dzieckiem na plecach to naprawdę słaby pomysł. Tak czy owak, czasu należy mieć w zapasie sporo, by bez nerwowego patrzenia na zegarek zapewnić dziecku spokojne przerwy czy to na posiłek, czy po prostu na odpoczynek i zajęcie się kwiatkami, robaczkami czy stukaniem w tabliczki szlakowe/informacyjne.
Ale zabawa!
Podobnie jak w przypadku czasu, obliczanie ilości jedzenia/picia również nie powinno przybierać formy totalnie minimalistycznej i „na styk”, bo może się to skończyć nie mniejszymi problemami niż deficyt tego pierwszego. Po najdłuższej naszej wycieczce (Zverovka-Dolina Rohacka-Bufet Rohacki-Adamcula-Zverovka), gdy doszliśmy do samochodu, okazało się, że w zapasie mamy jeszcze tylko jedną tubkę oraz kilka chrupek… Na szczęście dziecko było najedzone i droga powrotna przebiegła spokojnie, w innym przypadku jednak mogłoby być różnie.
Klasyczna pętla z Rohackimi Stawami w roli głównej.
Prosty technicznie szlak, który we trójkę może zmienić się w wyzwanie.
3. Inne spojrzenie. Nasze dziecko szybko nam pokazało, że również w górskich wycieczkach ważny jest konkret. Oczywiście, i nam zdarzyło się wołać w nieudawanym zachwycie: „Zobacz, jakie wielkie góry! Zobacz, jak tu pięknie!”, dla dorosłego to przecież nie abstrakcja. Jednak szczery zachwyt na małej buźce widzieliśmy wtedy, gdy doliną jechał konik, na hali pasły się owieczki, przy schronisku pracował traktor, nad naszymi głowami przejeżdżał wagonik kolejki linowej… Skoro aktualnie nasz Maluch fascynuje się dużymi maszynami oraz zwierzątkami, właśnie tego trzeba nam było szukać czy to podczas wycieczki, czy przed lub po niej.
Wycieczka na Kalatówki była strzałem w dziesiątkę.
4. Czas na zabawę. Prócz wspomnianych wyżej atrakcji, bewzględnie najfajniejsze dla Maluszka były po prostu place zabaw i miejsca przeznaczone dla dzieci, gdzie można było spędzić czas na zabawie. I tak Svištia krajinka, czyli drewniany plac zabaw w rejonie stacji kolei przy Łomnickim Stawie zdobył nasze serca. Pewnie jeszcze niedawno nie rozumielibyśmy, po co w takim miejscu takie coś. Teraz już wiemy.
Nad Łomnickim Stawem.
Drewniany helikopter (z całą pewnością HZS) stojący obok zjeżdżalni przy Chacie Zamkovskiego też okazał się strzałem w dziesiątkę. Z trudem zmobilizowaliśmy Malca do drogi powrotnej, mógłby tam spędzić kolejne kilkadziesiąt minut, jak się zdawało… (Oczywiście, przy Zverovce oraz Bufecie Rohackim również znajdują się placyki zabaw).
Podobnie (obiektywnie bardzo prosta) sala zabaw w znanym przede wszystkim narciarzom Szałasie pod Wilkiem na Polanie Zgorzelisko (górna stacja wyciągu z Małego Cichego) pokazała, jak bardzo dziecko lubi zabawę zabawkami, zwłaszcza takimi, które widzi pierwszy raz. Uwierzcie, taki czas jest nie do przecenienia, i to zarówno dla dziecka, jak i dla rodziców… Można jedynie ubolewać, że po naszej stronie granicy tego typu udogodnienia wciąż zdarzają się za rzadko, a na Podtatrzu w ogóle kojarzone są przede wszystkim z klimatem Krupówek i Gubałówki…
5. Ułatwienia (np. kolejki górskie) mogą się przydawać. Przykład? Próba pokonania pieszo, z dzieckiem w nosidle, koszmarnego skądinąd (dobrze nam znanego) szlaku i niemal kilometra przewyższenia z Tatrzańskiej Łomnicy nad Łomnicki Staw albo skończyłaby się dla nas odwrotem, albo uniemożliwiłaby jakąkolwiek kontynuację wycieczki Tatrzańską Magistralą. Dzięki kolejce gondolowej (fakt, za niedrobną opłatą) zaoszczędziliśmy czas oraz siły swoje i przede wszystkim dziecka. Mogliśmy spokojnie rozejrzeć i pobawić się nad Łomnickim Stawem, zjeść posiłek w Skalnatej Chacie, a następnie pójść na spacer do Zamkovskiego, gdzie też nie musieliśmy się spieszyć. My wybraliśmy powrót tą samą trasą, ze zjazdem kolejką (inną opcją mogło być też zejście na Hrebienok, skąd można by było zejść lub zjechać kolejką naziemną do Starego Smokovca). Warto wiedzieć, że w ramach infrastruktury „kolejkowej” dostępne są bezpłatnie (dla wszystkich!) m.in. toalety oraz pokój do przewijania dzieci, a także sala zabaw (może być zbawienna w razie niepogody). Gdy dodam jeszcze, że główny, potężny parking koło dolnej stacji kolei w Tatrzańskiej Łomnicy jest… bezpłatny, każdy chyba zrozumie jaka jest różnica jakościowa między tym, co u nas, a tym, co u braci Słowaków. Bynajmniej nie popieram wszystkiego, co dzieje się w słowackich górach, zwłaszcza jeśli chodzi o nadmierne rozbudowywanie stoków i wyciągów narciarskich, ułatwienia dla rodzin z dziećmi są jednak faktem.
* * *
Coś mi się zdaje, że ciąg dalszy nastąpi, choć zmieni się nieznacznie wiek naszego Nauczyciela…