Zakopane zarówno jako fenomen sprzed stu laty, jak i jako współczesna „kraina cudów” i „innej” logiki chyba nigdy nam się nie znudzi. Bowiem tak jak Podhale, Tatry oraz niewielka wioska odwiedzana przez Chałubińskiego pod koniec XIX w., czy rozrastająca się miejscowość wczasowa dwudziestolecia międzywojennego, z której na wspólne wycieczki wychodziły takie grupki jak trójka: Witkacy, Żeleński i Makuszyński, by potem łajdaczyć się i dyskutować przy wódce – tak jak Tamto Zakopane fascynuje i pociąga, tak współczesne… odpycha. I proszę tego źle nie zrozumieć.
Przyjazd do Zakopanego jest zawsze etapem czegoś pięknego – wyjazdu w Tatry. Mamy tu swoją ulubioną knajpkę (która w aktualnym rankingu „Tygodnika Podhalańskiego”, póki co ma 0% głosów. Uff, cóż za radość. Tak trzymać!). Mamy czasami sposobność „delektować” się specyficznym, ale mającym klimat noclegiem „pod największym dachem gontowym w Europie”, czyli w Domu Turysty PTTK (oj, on chyba też zasłuży na osobny wpis kiedyś), gdzie klimat PRL potrafi rozbawić do łez, za to jest to przynajmniej nocleg w bardzo sensownej cenie i lokalizacji. I – nie daj Boże – by z ostatniego bastionu noclegów dla turystów zrobiono hotel pięciogwiazdkowy, który z całą pewnością zakończy legendę tego miejsca (a PTTK straszy ową wielką inwestycją już kilka lat. Oby na razie tylko straszyło…). Kto więc nie spał jeszcze w zakopiańskim Domu Turysty niech na wszelki wypadek się pospieszy. Lubimy przejść się pustymi Krupówkami bladym świtem w październiku, czy podczas zadymki śnieżnej w marcu. Nie zapomnimy też nigdy Pęksowego Brzysku w świetle zniczy, czy w słoneczny wrześniowy poranek… Czekamy też niecierpliwie na wizytę w nowo otwartym oddziale Muzeum Tatrzańskiego, czyli w willi Oksza, która ma przenosić właśnie w czasy piękniejszego, dawnego Zakopanego. Jednak by znaleźć Zakopane, które lubimy – piękne, klimatyczne, puste i magiczne, trzeba się nieźle nagimnastykować.
Nie lubimy bowiem i nie jest dla nas „klimatyczne” przepychanie się przez Krupówki, bycie nagabywanym przez kierowców taksówek i busów stojących gdzieś przy różnych ulicach w centrum (ceny bynajmniej nie są dumpingowe;), zimą wybijanie zębów na nieodśnieżonych lub co gorsze nieodkutych z lodu chodnikach, szukanie możliwości zjedzenia przyzwoitego posiłku w niełupieskiej cenie… Nie bawi nas jarmarczność kiczowatych pamiątek, hałasu wokół narciarskich wyciągów czy Krokwi. Smuci fakt, że gmach główny Muzeum Tatrzańskiego niewiele zmienił się od czasów, kiedy jako dzieci byliśmy tam po raz pierwszy. Solidnie wkurza zaś to, że ceny w sklepach spożywczych potrafią być niemal dwukrotnie wyższe niż na nizinach lub większym markecie (w Zakopanem warto pamiętać o Tesco przy ul. Chramcówki – mijanym po prawej stronie, gdy się dojeżdża do dworca PKS od zakopianki – oraz Biedronce przy al. 3-go Maja – czyli bliżej górnej części Krupówek).
Przechodząc ostatnio przez centrum „zimowej stolicy Polski”, mijaliśmy mnóstwo lokalnych żuli, a w każdym razie miejscowych pod wpływem alkoholu. Był niedzielny poranek. Wiadomo, po sobotniej nocy na ławkach, przystankach, krawężnikach pełno puszek i butelek po alkoholu.
Takie same obrazki widuje się (niestety – bo zazwyczaj kosz na śmieci jest tuż obok) w każdym turystycznym mieście. Z tą różnicą, że w Zakopanem nie zauważyliśmy, by ktokolwiek to sprzątał. Kwestia niedzieli? Błąd logiczny, właśnie w niedzielny poranek miejscowości turystyczne powinny być sprzątane, by nie straszyły turystów (tych spokojniejszych – bo faktem jest, że mnóstwo chlewu w Zakopanem potrafimy zrobić my-turyści) śmieci i resztki po nocnych imprezach. Ale dlaczego się dziwić? Kiedyś wychodząc z TPN-u na Palenicy Białczańskiej chcieliśmy wyrzucić do śmietnika przy budce biletowej śmieci zebrane po drodze w Dolinie Roztoki. Pani od biletów prawie nas okrzyczała. My jej na to, że to nie nasze śmieci, ale że na szlaku żeśmy zebrali i nie zamierzamy jeszcze ich ze sobą wieść. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że „nie mamy pojęcia, jakie tu są problemy z przetargami na wywożenie śmieci”. Sic! I nie pozwolono nam ich tam wyrzucić. Hmm, czyli może lepiej te śmieci jednak zostawić na szlaku?! Rozumiem, że najlepiej by było, by każdy bez wyjątku zabierał ze sobą tyle śmieci, ile sam „wyprodukował”. ALE skoro dobrze wiadomo, że w naszym kiepsko oświeconym pod względem ochrony środowiska społeczeństwie póki co jest to niewykonalne, a szlaki w Tatrach zakwitają co sezon setkami butelek, puszek i papierków, czy nie lepiej ustawić przy wylotach głównych (a najlepiej wszystkich) szlaków kontenery na frakcję suchą?…
Jak więc widać logika zawodzi. A nad jesienno-zimowym Zakopanem pewnie jeszcze wiele lat z kominów domostw będzie się unosił buro-czarny dym, charakterystyczny dla palenia w piecach tym, co daje się spalić, na czele z plastikowymi butelkami… Łatwiej spalić niż płacić za wywóz. Doktor Chramiec, popularyzator uzdrowiskowych zalet Zakopanego, przewraca się w grobie.
I na koniec temat, o którym pewnie też nie mało zostało powiedziane i napisane, a na który po raz kolejny zwróciliśmy uwagę stojąc w korkach na zakopiance. Architektura, czy raczej budownictwo oraz zagospodarowanie terenu w samym Zakopanem oraz przy końcowym odcinku zakopianki jest w dużej mierze po prostu… brzydkie. Duże lub ogromne domy w stylu pseudozakopiańskim (zazwyczaj ich wielkość rośnie wprost proporcjonalnie do chęci zysku z wynajmu pokoi), ciasno zabudowane działki, na których obok rozwalającej się stodoły i niszczejącego, pięknego, drewnianego domu stoi potężna, niedokończona kamienica, gdzie zamieszkały jest tylko parter. Mało zadbanych podwórek, za to setki, setki reklam w różnej postaci.
Aktualnie dochodzi do tego jeszcze kampania wyborcza, więc można obserwować dumnych kandydatów czy to w strojach ludowych i/lub na tle – w zależności od lokalizacji plakatu – Tatr czy Gorców. W „Tygodniku Podhalańskim” można było znaleźć fotografię kapliczki, na której powieszono baner. Myśmy aż takich rewelacji nie zarejestrowali, ale trochę wyborczego folkloru się przyda.
a i system niemal jako jednopartyjny się jawić może.
Kampania na szczęście się skończy, ale szpetna architektura zostanie. Szkoda, że tak mało jest gospodarzy, którzy dbają o to, by wjazd do Zakopanego wyglądał przyzwoicie. Ale jak się dziwić skoro i w samym centrum wciąż powstają nowe budynki nijak wpisujące się w dawne tradycje architektoniczne oraz mające niewiele wspólnego z elementarnym poczuciem smaku. I tak: deweloperzy stawiają kolejne apartamentowce „z widokiem na”, a sławetne Krupówki toną w reklamach, brzydkich szyldach oraz kramach.
Tym bardziej szkoda, że tylko na prawdziwie niedorzeczne (bo jak inaczej je nazwać?) pomysły na Podhalu wciąż energii nie brakuje. W nieco innym wydaniu, ale wraca chore marzenie o Tatrach niczym Alpy:
oraz pomysł, na który brak mi epitetów, czyli olimpiada w Zakopanem. Tym razem wychodzi na to, że jak będzie olimpiada, to i zakopiankę da się przebudować (sic!). Bo – póki co – zdaje się, że odcinek najsłynniejszej polskiej drogi między Nowym Targiem a Zakopanem pożegnał się z modernizacją na długie lata:
Jeśli chodzi o te tematy, ciąg dalszy kiedyś nastąpi. Niechybnie. Ale wcześniej trzeba będzie wrócić do miłych rozmyślań o jesieni w górach różnych.