Zima w Izerach (prawie rok temu).

Do zimy w mieście nigdy się nam nie spieszy – prócz kilku magicznych momentów reszta to głównie mankamenty. Za to gdy pomyślałam, co się działo niemal rok temu, gdy byliśmy w prawdziwie zimowej aurze w Górach Izerskich, to tęskność wielka za śniegiem potężnym, biegówkami i tamtymi pięknymi miejscami się odezwała (hej!).

Piramidalny Bukovec nad Izerką.

Będąc niedawno w Izerach dowiedzieliśmy się, że zeszły rok był bardzo specyficzny pod względem śniegu – najwięcej było go podobno właśnie przed świętami Bożego Narodzenia, a potem stopniowo go ubywało. Myśmy trafili właśnie na ów zenit pokrywy śnieżnej. Na dodatek kilka dni idealnej pogody nie chciało na nas poczekać. Więc zamiast spokojnie docierać  pierwszego dnia do Chatki Górzystów, gdzie planowaliśmy nocleg, naszym udziałem stało się dość obfite we wrażenia, grudniowe późne popołudnie. Cała Polska była wtedy w śniegu, więc liczyliśmy się z opóźnieniami w dotarciu do naszego punktu startowego. „Najlepsze” jednak wciąż było przed nami, mianowicie jazda PKS-em przez Zakręt Śmierci przyprawiła o ścisk żołądka nie tyle nas, co kierowcę, który faktycznie „odwalił” kawał dobrej roboty (jakkolwiek ten autobus w ogóle nie powinien był się tego dnia znaleźć na owej trasie). Koniec końców zamiast być w Świeradowie ok. 12stej, byliśmy tam po 14stej… Już na dole wiatr był silny (o mrozie nie wspominając), a nam zaczęło się spieszyć. Po drodze spotkaliśmy państwa Polańskich z Chatki, którzy zabrali na swój skuter jeden z naszych plecaków, dzięki czemu zostaliśmy tylko z termosami, jedzeniem i najpotrzebniejszymi zimowymi przyborami. Gospodarze pojechali, więc początkowo nie musieliśmy się aż tak zapadać w śniegu, bo szliśmy po śladzie. Niestety to niespodziewane Eldorado miało się rychło skończyć. Gdy zobaczyliśmy Gospodarzy walczących po drodze z zaspą (w przecince niedziałającego wyciągu narciarskiego), nie mieliśmy już złudzeń, że na otwartych przestrzeniach będzie ostro. Gdy dotarliśmy na Polanę Izerską było już ciemno, po skuterze nie było  rzecz jasna najmniejszego śladu, wiatr sypał kłującym śniegiem w oczy. Temperatura odczuwalna sięgała ok. -30°C.

Latem wszędzie blisko, wszystko banalnie proste…

Nie miało większego znaczenia, czy czołówki są zapalone, czy też nie – i tak nic nie było widać. Kilka razy zapadliśmy się co najmniej po pas; łatwo było wejść w przewiany śnieg, trudniej z niego wyjść, marnując przy tym potrzebną energię. Choć nie było to łatwe, ani oczywiste zdołaliśmy się przebić przez polanę i wybrać leśną drogę, która miała nas prowadzić już na Halę Izerską. Tu na szczęście zrobiło się ciszej. Znaku szlaku długo żeśmy nie widzieli, ale z mapą się zgadzało, a na śniegu po pewnym czasie zobaczyliśmy ślady rakiet idących w tym samym, co my kierunku – zawsze jakoś raźniej 🙂 I tylko jeden niepokój niewypowiedziany kołatał się nam po głowach – a co, jeśli Chatka dzisiaj tylko przy świecach funkcjonuje (przecież agregat, dzięki któremu oświetlana jest część Chatki, zawsze może się popsuć…)? Jak wtedy na tej potężnej przestrzeni hali, jeśli wiatr będzie taki sam jak na Polanie Izerskiej (albo większy), jak i w jakim czasie tam dotrzemy w tych zaspach?.. Na szczęście widoczność była lepsza niż na Polanie Izerskiej,  agregat działał, a rozświetlona kuchnia Górzystów w pewnym sensie ogrzała nas jeszcze nim dotarliśmy (oczywiście w absurdalnie długim czasie, który jest zrozumiały tylko zimą 😉 do progu Chatki. Tak czy owak nie przestanie nas zadziwiać to, jak się może zmienić świat, poczucie odległości i własnych sił (bądź ich braku) w zimowej aurze… Nic chyba nie uczy w górach pokory tak jak zima…

Miś grzał się przy kominku razem z nami…

W Chatce Gospodarze przywitali nas z uśmiechem i retorycznym pytaniem „Co tak długo?”. Nie ukrywamy, że ważna była dla nas świadomość tego, że ktoś wiedział, że idziemy… Potem było suszenie, grzanie się, no i pyszne (nie tylko dlatego, że gorące i obfite) jedzenie. [O jedzeniu w Chatce chyba nie będę znów pisać… Tęskno mi, Panie!].

Następnego dnia czekała nas upragniona wycieczka na biegówkach. Rekreacyjne uprawianie tego sportu na starym, ale całkowicie – póki co – wystarczającym nam sprzęcie, odbywało się jak na razie po różnego rodzaju lasach i polach w naszych rodzinnych stronach, gdzie o trasach przygotowanych można tylko pomarzyć. Mój pierwszy kontakt z biegówkami był co prawda właśnie w Izerach (Polana Jakuszycka – Orle; podziękowania dla Doroty i Sebastiana!), ale było to już jakiś czas temu, poza tym wiadomo, że początki bywają specyficzne;) Zimowy wyjazd w Izery był więc naszym marzeniem już jakiś czas i rozbudzał mocno naszą wyobraźnię. Pogoda tego dnia była dla nas nieco łaskawsza. Ze śmiechem stwierdziliśmy, ze nasze weekendowe, „przełajowe” narciarstwo biegowe świetnie nas przygotowało do tego, czego mieliśmy szansę zasmakować przez większość trasy. Zapadaliśmy się wraz z nartami po łydki, po kolana, i tak przecieraliśmy sobie trasę, ciesząc się jak dzieci.

Duuużo śniegu.

Dopiero przy mostku przed Orlem zobaczyliśmy coś, co było przecież naszym marzeniem – przygotowaną trasę, po której, jak żeśmy się śmiali, narty same już jechały, prowadząc nas wprost na racuchy w Orlem [wszystkim, którzy odmieniają „w Orlu”, winna jestem wytłumaczenie – po prostu bardziej przekonuje mnie ta druga, odprzymiotnikowa odmiana ;)].

Orle tuż, tuż.

Powrót do Chatki poszedł o wiele sprawniej, bo wracaliśmy po swoich śladach. Następnego ranka niestety niewiele po nich zostało, zwłaszcza na otwartych przestrzeniach, a my byliśmy skazani na spacer pieszy…

Na Hali Izerskiej.

No i znów – coś co latem przejść można w godzinę, zajęło nam niemal trzy raz więcej czasu, nie mówiąc o energii. Ano, trzeba mieć moc, by robić „z buta” dłuższe trasy w takich warunkach. Jakby co – my chętnie wybierzemy narty, nawet na nieprzygotowanych trasach 🙂

Hala Izerska.

Gdy dotarliśmy, Orle żyło już pełnią weekendowego życia – kolejka po racuchy niemal do drzwi, narty przed schroniskiem, narty w przedsionku, trudno o wolne miejsce do przycupnięcia.

Narty przed Orlem.

Mimo tłoku, dość sprawnie zameldowaliśmy się, pożyczyliśmy narty i postanowiliśmy udać się na spacer wymarzony przez nas już dawno temu, czyli do Izerki (czes. Jizerka). Najpierw do mostku granicznego na Izerze, tam zasypany Nepomuk, potem kawałek pod górę i już, już witały nas trasy Izerki, a przede wszystkim ona sama, w pięknej pogodzie, magiczna, zasypana białym puchem, niezatłoczona (!), w porównaniu z gwarnym Orlem wydawała się oazą spokoju.

Św. Jan Nepomucen przy kładce nad Izerą.

Izerka.
Zasypana, bardzo przez nas lubiana, Chata Pešákovna.
Jak ma nie smakować?!

Potem był wieczorny powrót przy niemalże pełnym księżycu…

Ten wyjazd tylko nas nakręcił – wiemy, że w zimowe, narciarskie Izery jeszcze wrócimy nie raz. Nie umniejszając niczego polskiej stronie gór, nie ukrywamy, że kuszą nas długie trasy po czeskiej stronie. Nie możemy się też doczekać zimowych odwiedzin u Robaczka, w jego chatce…

Warto wiedzieć, że zarówno w Chatce Górzystów, jak i Orlem, za nieduże pieniądze (dla nocujących gości jest niższa cena) można pożyczyć cały zestaw potrzebny do biegania (narty, buty, kijki). Jeśli ktoś natomiast chce skorzystać tylko w ciągu jednego dnia, i startuje z Jakuszyc, to oczywiście nie ma się co zastanawiać i tam należy pożyczyć nartki w jednej z licznych wypożyczalni. Więcej praktycznych informacji, m.in. o wspomnianych tu schroniskach, można zaleźć  we wpisie Izery, nasza miłość.

Na koniec naszego wyjazdu powędrowaliśmy jeszcze na niespełna dobę w Karkonosze – surowe i mroźne, jak to zimą. Tuż przed sezonem świątecznym i feryjnym, więc było spokojnie i pustawo. Zawsze warto.

Karkonoska aura, pt. wielki błękit 😉
 
Szadź na drogowskazach (po lewej popołudniowa, po prawej – z poranka dnia następnego).
Rzut oka na Izery. Widok z Hali Szrenickiej na Wysoki Grzbiet. Na horyzoncie pośrodku, lekko szpiczasty, jasny kształt Wysokiego Kamienia.
Wodospad Kamieńczyk w zimowym śnie.

Na koniec jedna refleksja. W lutym po raz pierwszy w rejonie Polany Jakuszyckiej odbędą się zawody Pucharu Świata w biegach narciarskich. Z jednej strony informacja ta cieszy. Mamy  między innymi nadzieję, że wpłynie to na popularyzację tej dyscypliny w Polsce (może – nie tylko w górach – powstanie więcej tras biegowych?..). Z drugiej strony, chcemy mocno wierzyć, że nikomu w przyszłości nie wpadną do głowy  jakieś głupie pomysły, które wpłynęłyby negatywnie czy to na przyrodę, czy ogólną atmosferę tych wyjątkowych gór… Jakkolwiek to, że frekwencja w Izerach (nie tylko zimowa) będzie po telewizyjnych transmisjach  rosnąć, wydaje się być bardziej niż pewne…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s