Trochę myśląc o tym, co za oknem (jakby wiosenny śpiew ptaków z rana…), trochę tęskniąc w góry, powstał pomysł nowego cyklu, który raz po raz będzie powracał. Na początek przekornie nieco, bo będzie o stawach, które wyglądają… inaczej.
Smreczyński Staw, druga połowa marca 2010
Zacznijmy więc z wysokiego C – ot, i kwintesencja „zimowości” stawów. Może to dla wielu osób zabrzmieć zabawnie, ale nieraz słuchałam komentarzy zaskoczonych, którzy dziwili się, że tafla zamarzniętego jeziora nie odbija gładką i podobną do lustra powierzchnią potężnych, ośnieżonych gór. A przecież takie by to było malownicze, nieprawdaż?.. 😉
Morskie Oko, koniec marca 2008Powyższe zdjęcie Morskiego Oka zwraca też uwagę na jeszcze jedną prawdę – w przypadku dużych powierzchniowo stawów większość osób (fotografujących się) drepcze nawet nie do połowy długości tafli. Lubię się zastanawiać, dlaczego tak jest. Dlaczego siedzi coś takiego w człowieku, co wywołuje jakiś naturalny chyba zresztą strach – „Cholera, jestem na środku [zamarzniętego] jeziora”. I jakby ważniejszy jest ów fakt bycia „na środku” niż to, że jest zamarznięte. A przecież jeśli grubość lodu jest zacna, jak to zazwyczaj bywa(ło?) zimą, to szansa na załamanie się takiej tafli (zwłaszcza pod jedną osobą) i to na jej środku, pomijając to, że jest mała albo żadna, z całą pewnością jest mniejsza niż przy brzegu. A przecież widoki ze środka tych właśnie jezior są dla nas dostępne tylko zimą…
Autostrada przez taflę i schronisko nad Morskim Okiem od strony innej.Czasami – zwłaszcza przy kiepskiej pogodzie lub szarówce – trudno się połapać, gdzie kończy się, a gdzie zaczyna tafla lodu. Zdarza się też, że podczas słonecznego dnia, tam gdzie śnieg jest wydeptany można iść jakby po czymś, co wydaje się niemiło rozmięknięte. Wydaje się, bo co z tego, że powierzchnia „topnieje”, jeśli pod spodem jest kilkadziesiąt centymetrów lodu. Tylko proszę mnie opacznie nie zrozumieć – zarówno w tym, jak i poprzednim akapicie mowa o normalnych, zimowych warunkach (jak wyglądają takie niezbyt normalne, można przeczytać tutaj), kiedy grubość lodu przyrasta sukcesywnie przez długie tygodnie… Z drugiej strony, nawet grubą pokrywę może przebić solidna lawina (np. z Mięguszów). Tafla taka nawet po powtórnym zamarznięciu będzie mieć słabe punkty. Nie jest więc niemożliwe, że jednocześnie da się chodzić po większości powierzchni, a gdzieniegdzie można wpaść nogą po kolano, albo i głębiej. Brrr… Pocieszające jest to, że ogół takowej mocno „poharatanej” powierzchni stawu raczej się zauważa, i to z większej odległości. Ale ogół, nie konkretne miejsca (!).
Zielony Staw Kieżmarski, połowa stycznia 2008Osobiście jestem stworzeniem dość ostrożnym, jeśli o chodzeniu po lodzie mowa. O wpadnięciu zimą do górskiego stawu słyszałam tylko opowieści, a raczej teoretyzowanie. Jedno jest pewne – w tak zimnej wodzie człowiek długo nie żyje, a od mięśni trudno wymagać posłuszeństwa – generalnie lepiej… unikać. Dlatego też wiosna, bądź koślawe warunki zimowe mogą być czasami niezłą zagwozdką (staw wygląda jakby był rozmarznięty, a tak naprawdę pod ową wodą może – nie mylić z „musi” – być jeszcze pół metra lodu…). Skracanie sobie drogi często kusi, ale jak są wątpliwości – po prostu lepiej iść na około. Poza tym woda na powierzchni lodu jest chyba wystarczającym argumentem za drogą nie na skróty. Jakkolwiek – każdy się bawi, jak lubi 😉
Morskie Oko, druga połowa marca 2010Tajające stawy są natomiast bardzo fotogeniczne.
Wielki Staw w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, druga dekada maja 2009 Czarny Staw Gąsienicowy, druga dekada maja 2009P.S. Asekurancko to zabrzmi, ale dla spokojności sumienia muszę: broń Boże, nie namawiam kogokolwiek do chodzenia po zamarzniętych, a tym bardziej niezamarzniętych stawach. Opisałam jedynie (w skrócie), jak to wygląda z mojego punktu widzenia i z wiedzą, którą posiadam.
Warto też pamiętać, że np. w schronisku nad Morskim Okiem można w dyżurce TOPR-u uzyskać informacje o aktualnym stanie pokrywy lodu. Jeśli czas jest już niebezpieczny, dyżurujący z całą pewnością wybije nam z głowy głupie pomysły.