Ot, i definitywny koniec zimowej ciszy, o której niegdyś była mowa. Jest wiosna. Śnieg, nawet w wysokich górach, wolniej lub szybciej, ale ustępuje. Woda jest wszędzie: nisko – w huczących kaskadach wezbranych potoków, które późnym latem są już tylko małymi strumyczkami, nieco wyżej – w lasach, woda jest w każdym najmniejszym nawet jarze, spływa strużkami, by dołączyć do większego strumienia; jeszcze wyżej, nawet na zdawałoby się suchych latem halach, w jednym miejscu stoi wielka kałuża, gdzie indziej płynie potoczek…
Na ścieżkach, szlakach często lepiej znaleźć jakieś obejście, a gdy się nie da – skakać po kamieniach, gałęziach lub po prostu pogodzić się z mokrym (czy ubłoconym – od tego przeważnie nie ma ucieczki) losem butów. Eh, a taka Dolina Pięciu Stawów Polskich chyba nigdy nie jest tak cudownie „głośna”, jak – zazwyczaj – w połowie czerwca, gdy całe jej dno wypełnia potęgowany przez skalne ściany szum setek spływających strumyczków i strumieni; kamienne ścieżki często giną wtedy pod wodą, a złoto kaczeńców kontrastuje z zalegającym tu i ówdzie śniegiem… Do tego jeszcze chwila, ale przecież znów się człowiek nie obejrzy, a będzie lato…
Dolina Białej Opawy (czes. Bílá Opava) w Jeseníkach (wolę używać czeskiej nazwy zamiast polskiego odpowiednika: „Jesioniki”)













