Przysiółki w górach, czyli o tym, co małe i piękne (cz. 3)

Położone w Paśmie Lubania Studzionki to dla mnie miejsce wyjątkowe. Pewnego listopada, wśród najprawdziwszej zimy, było mi dane pojechać tam z niezwykłą grupą osób. Podczas tego wyjazdu nie tylko pojęłam bardzo szybko, jak wymagająca i niebezpieczna może być zima w górach (nawet jesienią;), ale poznałam też kilka osób, którym zawdzięczam niemało. I bez których raczej nie byłabym tym, kim jestem. Zdaje się jednak, że nie tylko z tego powodu i nie tylko dla mnie Studzionki to taki punkt na mapie, który nie może pozostawić człowieka obojętnym.

Przysiółek „rozłożył się” na polanie, na wysokości ok. 900 m n.p.m. Miejsce to znajduje się na trasie Głównego Szlaku Beskidzkiego, który ostatnio robi się coraz bardziej popularny nie tylko dzięki promowaniu go przez PTTK, ale również dzięki dobrze się mającej modzie na kolekcjonerstwo i „zaliczanie”, która to przeżywa swoisty renesans (szkoda jednak, że w tym klimacie poznawanie gór czy bezinteresowne mierzenie się ze swoimi słabościami nierzadko schodzi na drugi plan). Blisko stąd do Przełęczy Knurowskiej, sporo dalej natomiast z Turbacza czy Lubania (Studzionki są świetnym miejscem na nocleg, także poza sezonem – warto mieć tego świadomość, planując gorczańskie wyrypy). Bywa też męcząco, bo profil trasy, jak to na grzbiecie, płaski nie jest, a „wybitne” znakowanie nieraz  pozostawia wiele do życzenia. Szliśmy od Lubania na Turbacz i kilkukrotnie zetknęliśmy się z sytuacją, gdy na skrzyżowaniu dróg/ścieżek nie było jakiegokolwiek oznaczenia – pojawiało się ono ładny kawałek za krzyżówką. I nie była to raczej kwestia wycinki, której śladów nie zarejestrowaliśmy w tych miejscach… Zawsze można przyjąć moją ulubioną gorczańską metodę, czyli założenie, że drogi i tak się spotkają, ale wszyscy dobrze wiemy, że nawet jeśli w ośmiu na dziesięć przypadków się tak dzieje, to owe dwa feralne spotkają nas albo w kopnym śniegu, albo w jesiennej słocie, gdy plecak ciąży bardziej niż zwykle. Wróćmy jednak do Studzionek…

W dole Ochotnica Górna, do której administracyjnie należą Studzionki.

Marzenie – (…) z widokiem 🙂

Absolutnie majestatyczne.

Jak dla mnie sam widok Tatr wystarczyłby, żeby zechcieć tu wrócić. Jest jednak w Studzionkach coś więcej, jakoweś genius loci. Zawsze kusi, by się zatrzymać, przysiąść – patrzeć i oddychać. Życie toczy się spokojnie. Piękna drewniana architektura większości domostw współtworzy wyjątkowość tego miejsca; łąki, stogi siana, krowy, proste, drewniane płoty… Jest dobrze.

Warto też wspomnieć w tym miejscu o prywatnym mini-skansenie, który można zwiedzać podczas obecności właścicieli. By nie przepisywać, poniżej krótka historia:

Więcej informacji o przysiółku i muzeum można znaleźć na stronie internetowej skansenu. Nawet, jeśli nie uda nam się pozwiedzać, i tak warto podejść pod kapliczkę, by stamtąd móc podziwiać widoki.

Panorama Tatr sprzed kaplicy.

Kaplica zbudowana w XXI wieku – niemożliwe? A jednak!

Jeszcze jeden rzut oka zanim znów zanurzymy się w las…

Kiedy myślę o Studzionkach podpisuję się dwiema rękami pod cudownym – znalezionym na wspomnianej stronie internetowej – cytatem autorstwa Zygmunta Stypy, nieżyjącego już twórcy skansenu: „Gdy Pan Bóg tworzył Świat, nie na wszystko miał czas. Pewne miejsca sformował jednak własną ręką – exemplum Studzionki„.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s