Nie wiem, kiedy nam się znudzą tego typu rozrywki, ale póki co, dajemy radę. I tak oto rok temu, pod koniec października, korzystając z „wysupłanych” kilku dni urlopu, postanowiliśmy połączyć to, co bardzo nam bliskie (bynajmniej nie w sensie geograficznym) z tym, co odwiedzone było zbyt dawno temu, a kusiło bardzo. I tak w ciągu paru bardzo krótkich dni cieszyliśmy się przepiękną jesienią najpierw w Izerach, a następnie… w rejonie Śnieżnika. By dostać się – w większości komunikacją publiczną, a częściowo na nogach – ze Stogu Izerskiego (przez Świeradów Zdrój, Jelenią Górę, Kłodzko i Międzygórze) na Halę pod Śnieżnikiem potrzebowaliśmy czasu od jakiejś 4 rano… do zmroku. Cóż, rozrywka tyleż specyficzna, co trudna do uwierzenia, gdy się patrzy na mapę i liczy odległości… Nic to – grunt, że się udało. I właśnie o owej drugiej połowie tamtego wyjazdu będzie ten jesienny wpis.
Śnieżnik znany też jako Śnieżnik Kłodzki, a w Czechach jako Králický Sněžník, będąc najwyższym punktem polskiej części Sudetów Wschodnich (1426 m n.p.m.) fascynuje i przyciąga ludzi od dawna. I trudno się dziwić. Dla jednych magnesem będzie właśnie jego wysokość, innych kusić będą widoki rozciągające się z wierzchołka, jeszcze innych – surowość klimatu (pamiętam jak dziś Śnieżnik w lipcu i… śnieg z deszczem) czy kilometry przestrzeni (szczególnie po drugiej stronie granicy), gdzie o ruch turystyczny jest naprawdę trudno, zwłaszcza poza sezonem.
My mieliśmy okazję cieszyć się pustym szczytem Śnieżnika podczas zachodu słońca…
…i jego domniemanego wschodu…
…ale także o słonecznym (choć wietrznym) poranku…
Było nam dane spędzić piękny dzień na wędrówce w okolicach Śnieżnika oraz Trójmorskiego Wierchu (1145 m n.p.m.), w rejonie którego zbiegają się zlewiska trzech mórz – Bałtyckiego, Północnego oraz Czarnego.
Mimo że w górach tych króluje świerk, i tak mieliśmy okazję cieszyć się różnorakimi barwami jesieni…
Były też wspaniałe widowiska mgieł…
Po raz kolejny patrzyliśmy na naznaczone wieżą nadajnika cielsko Pradziada (1491 m n.p.m.)…
…by znów postanowić sobie, ze „trzeba tam jechać” (i wcale nie najgorzej wyszło, bo udało się nam to zrealizować już na wiosnę).
Raz po raz mieliśmy okazję być po stronie czeskiej, choćby po to, by przywitać się ze Słoniem (więcej o tym kamiennym Jegomościu tutaj)…
…czy spoglądać w bajeczne czeluście potężnych dolin.
Nie zdołaliśmy tym razem dotrzeć do malowniczo położonego sanktuarium na Iglicznej, spędziliśmy jednak parę błogich chwil w Międzygórzu i nad wodospadem Wilczki. (O Międzygórzu więcej tutaj).
W drodze ku Górom Bialskim na naszej drodze nie mogliśmy oczywiście ominąć Jaskini Niedźwiedziej (największej wśród sudeckich jaskiń), gdzie w dość kameralnych – jak na to popularne miejsce – warunkach mogliśmy podziwiać kształty, formy, przestrzenie i kolory…
Warto w tym miejscu dodać, że na wiosnę 2012 roku odkryto tu nieznane dotąd partie jaskini, wśród nich potężną, wysoką nawet na 30 metrów, a długą na ponad 100, salę bogatą w formy naciekowe. Rzecz jasna nieprędko – o ile w ogóle – zwykli śmiertelnicy będą mogli tam zajrzeć. Wszystkich, którzy jeszcze nie mieli okazji zwiedzać Jaskini Niedźwiedziej, możemy jednak zapewnić, że jej dostępne fragmenty i tak pozostawiają niezapomniane wrażenia…
Czas jednak wrócić na powierzchnię ziemi. Dla wielu osób miejscem wyjątkowym w Masywie Śnieżnika jest z całą pewnością pięknie położone schronisko na Hali pod Śnieżnikiem – jego historia, to, co zostało z pięknej architektury, bliskość dużej góry, legendarna atmosfera… Również i nas ciągnęło tutaj.
W schronisku spędziliśmy dwie noce, które pozostawiły tyleż wrażeń dobrych, co i… specyficznych. Zastaliśmy tam kilka dziwnych reguł, które mogą zaskakiwać, między innymi: bezpłatne wydawanie wrzątku tylko w ściśle określonych godzinach, zakaz spożywania własnych alkoholi, dodatkowo płatny prysznic. Powierzchnie ścienne w jadalni zajmują niezliczone ilości tablic, pamiątek, dyplomów od grup sympatyków, co we mnie osobiście jednak sprawiało – koniec końców – wrażenie pewnego chaosu i swoistego „horror vacui” (czyli „wstrętu” przed pustymi powierzchniami, który spotykamy np. w sztuce baroku). A przecież jadalnia z kominkiem sama w sobie jest naprawdę przytulna i urokliwa.
Dobrze, że na ścianach można dostrzec też stare fotografie, czy to nieistniejącej wieży widokowej, schroniska w dawnym kształcie, czy krów pasących się na hali. Budynek – podobnie jak wiele innych w posiadaniu PTTK – wymaga nakładów i remontów. Podobno właśnie jakoweś zmiany zachodzą. W sieci można przeczytać między innymi, że będzie „papodachówka” oraz nowe (zgaduję: plastikowe?) okna. W przyszłości jest też planowany remont elewacji. I choć generalnie schroniskom i ich ajentom życzymy jak najlepiej, to strach jest, bo obserwując niektóre działania Towarzystwa można uwierzyć, że „przy okazji” zawsze da się, czy wręcz trzeba coś popsuć (jak np. niegdyś genialne proporcje bacówki na Rycerzowej), skrzywdzić (np. hurtowo zastępując gont jego imitacją, a drewniane okna – plastikowymi, jak się to dzieje między innymi – ale nie tylko – w ramach „umiłowanego” dziecka Towarzystwa, czyli projektu „Zielone schroniska”) czy zniszczyć (jak stare schronisko na Markowych Szczawinach).
Smuci też fakt, że na swojej stronie internetowej schronisko proponuje przejażdżki po Masywie Śnieżnika czy to samochodami, czy skuterami… Naprawdę cieszymy się, żeśmy takowej „wyprawy” akurat nie spotkali. Na szczęście za naszej bytności pod Śnieżnikiem było nie tylko czeskie piwo i życzliwy Gospodarz, ale także cisza i spokój – zarówno na szlakach, jak i w schronisku. Tego chcielibyśmy życzyć każdemu wędrowcowi, który wybierze się na Śnieżnik (nie tylko jesienią).