W zeszłym roku w ramach okołomajówkowego terminu udało nam się odwiedzić tereny, w których nas jeszcze nie było. Mało tego, o niektórych z tych miejsc trudno nam było znaleźć pewne potrzebne informacje w internecie, dlatego też chętnie podzielimy się swoją wiedzą – mimo że z całą pewnością jest ona fragmentaryczna. Ale może kogoś, kto tak jak my do tej pory miał zupełnie nie po drodze w opisane poniżej rejony, uda nam się zainspirować choćby tą niewielką garścią informacji (przede wszystkim praktycznych).
Wszystko miało się zacząć od Gór Opawskich, których nazwa do niedawna brzmiała dla nas dość egzotycznie. Jak zwykle podróż w Sudety trwała za długo, ale postój w Opolu był pouczający – w centrum miasta trudno znaleźć rano przyjazne miejsce, gdzie można by np. coś zjeść czy wypić gorącą herbatę. Jest za to (i to się chwali) toaleta publiczna na Rynku, gdzie Pani z niezwykłym namaszczeniem wybija paragony. Koniec końców doczekaliśmy na nasz PKS i około południa stanęliśmy w Głuchołazach.
Wieża Bramy Górnej (ok. 1600 r.).Miasto jest całkiem atrakcyjne turystycznie, warto więc nawet w biegu poświęcić chwilkę, by zobaczyć zabytkową wieżę, portal kościoła św. Wawrzyńca czy ryneczek, który zaskoczył nas pozytywnie, a stopniem ogólnego zadbania nasunął nam skojarzenia z Czechami. Zupełnie natomiast nie przypominał nam licznych (częstokroć zresztą bardzo interesujących) miasteczek dolnośląskich, gdzie mimo wspaniałych zabytków w pobliżu, zbyt często bywa ponuro, brudno czy nawet niebezpiecznie. Jako że następnego dnia, w niedzielę mieliśmy być już po stronie czeskiej, postanowiliśmy nie ryzykować i grzecznie zrobiliśmy najbardziej potrzebne zakupy już tutaj.
Nasza właściwa wędrówka rozpoczęła się od szlaku łagodnie wyprowadzającego ze zdrojowej części Głuchołaz w kierunku Góry Parkowej, a konkretnie Przedniej Kopy. Cały teren Góry Parkowej (zwanej również Górą Chrobrego;) to plątanina ścieżek i szlaków, dzięki której można odbywać z miasta spacery w poszukiwaniu urokliwych i ciekawych miejsc (kaplica św. Anny, relikty dawnego górnictwa złota).
Po drodze mijamy niektóre ze stacji starej Drogi Krzyżowej.Wśród świeżutkiej zieleni buczyn skierowaliśmy się bezpośrednio na szczyt, gdzie chcieliśmy zobaczyć dawną wieżę widokową z 1898 roku. Trzeba przyznać, że obecnie stanowi ona smutny widok. Wygląda jakby ktoś porzucił roboty remontowe związane z nią i dawnym schroniskiem. Z samego szczytu (495 m n.p.m.) niewiele dzisiaj widać, wieżę również dosyć szczelnie otaczają drzewa.
Gdy zaczęliśmy jednak schodzić, naszym oczom ukazał się właściwy cel naszej wędrówki, czyli Biskupia Kopa (889 m n.p.m.) z wieżą widokową na szczycie. Wiedząc, że nie dostaniemy taryfy ulgowej i że nie ma innej możliwości niż najpierw zejść, a potem znów gramolić się na górę (do tego sporo wyższą od tej, na której staliśmy), rozpoczęliśmy dalszy marsz.
Naszym celem było teraz dotarcie do Jarnołtówka, z którego czekało nas już „jedynie” podejście na Biskupią Kopę. Bardzo chcieliśmy tam dotrzeć przed zamknięciem wieży widokowej, która znajduje się po czeskiej stronie szczytu. Była sobota, jeszcze kwietniowa, więc – według informacji na stronie internetowej – miała być ona czynna do godziny 15stej (w takim przypadku i tak nie mielibyśmy szans – już było po 13stej). Przed wyjazdem zadzwoniliśmy jednak do schroniska, gdzie powiedziano nam, że wieża na pewno jest czynna dłużej. Mieliśmy więc nadzieję.
Biskupia Kopa górująca nad okolicą towarzyszy nam już przez cały czas wędrówki.Podobno schodziliśmy szlakiem rowerowym (na naszej mapie czerwonym), ale w terenie jakoś trudno było dostrzec oznakowania (najpewniej niemała w tym zasługa wycinki). Na szczęście nawigacja nie była trudna, dotarliśmy do asfaltu, a następnie znów skręciliśmy w polne drogi razem z czerwonymi znakami pieszego szlaku.
Fragment do Jarnołtówka był chyba najbardziej malowniczą częścią naszej trasy tego dnia, choć liczne drzewa owocowe mogą mieć też swoje minusy (sic!) – otóż na ich korze stare oznakowania szlaków bywają niemal niewidoczne. Na szczęście dla nas miało to tego dnia wyłącznie dodatkowy urok.
Zejście do Jarnołtówka, po lewej kościół p.w. św. Bartłomieja.W Jarnołtówku rozczulili nas właściciele sklepu, którzy nie posiadając napojów z lodówki, przynieśli nam kilka butelek do wyboru (a to ze sklepu, a to z zaplecza…), byśmy mogli zdecydować, która z nich jest najchłodniejsza. I choć nam marzyła się taka napraaawdę zimna woda, nie byliśmy w stanie odmówić tej serdeczności…
Podejście pod Kopę, zgodnie z przewidywaniami, dało nam w kość. Będąc de facto drugą dobę na nogach, wędrując już kilka godzin w całkiem wysokiej temperaturze powietrza, byliśmy zwyczajnie zmęczeni, a dzięki duchocie pot spływał po skórze strumieniami. W dół schodziło całkiem sporo ludzi, również grupy. Jak zwykle więc cieszyliśmy się, że idąc pod prąd, wiemy, iż zmierzamy we właściwym kierunku. Jeden tylko niepokój kołatał się – czy aby to nie oznacza też, że wieża jest już zamknięta? Minęliśmy skręt do schroniska i postanowiliśmy, mimo ciążących już tego dnia plecaków, od razu iść na szczyt. Gdy w końcu dotarliśmy (po 17stej), okazało się, że wciąż jest tam całkiem sporo osób (w większości Czechów) oraz że oczywiście nie tylko wieża była otwarta, ale razem z nią maleńki bufet.
Wieża na Biskupiej Kopie (tutaj akurat w porannym słońcu).Marzenie się spełniło – nie tylko mogliśmy się wdrapać na wieżę, by podziwiać widoki, ale również cieszyć się smakiem najprawdziwszego, złocistego i przede wszystkim zimnego piwa… Atmosfera wokół raczej nie wskazywała na to, by ktoś się spieszył z zamykaniem. Mało tego, od razu dogadaliśmy się z gospodarzem a propos następnego dnia, chcieliśmy bowiem rano ponownie wejść na wieżę – nie było z tym żadnego problemu („To o której będziecie?”).
Widok w kierunku Jeseników… … a konkretnie Pradziada. Zbliżenie na Głuchołazy – po prawej widoczny dwuwieżowy kościół św. Wawrzyńca. Rzecz jasna przy takiej widoczności o widoku na Tatry można jedynie pomarzyć…Dzień zakończyliśmy w schronisku pod Biskupią Kopą, które cieszyło się już ciszą i ciepłym światłem wieczoru. I choć domyślamy się, że w weekendy, zwłaszcza taki jak majowy, osoby ceniące ciszę, nie mają tu pewnikiem czego szukać, my trafiliśmy bardzo dobrze i w jakimś martwym sezonie chętnie wrócimy…
Pod Biskupią Kopą. Schroniska strzegą różnego rodzaju drewniane rzeźby i totemy.Góry Opawskie to dla nas wciąż swoista terra incognita. Doba spędzona w nich była jedynie krótkim, choć dość intensywnym rekonesansem. Wydaje się, że i tutaj ruch turystyczny kumuluje się zasadniczo w bardzo konkretnych miejscach. W dwóch z nich udało nam się być. Najoczywistszym jest rzecz jasna Biskupia Kopa przyciągająca rzesze nie tylko wysokością, ale również wieżą widokową oraz schroniskiem. Podobnie Góra Parkowa – przez bliskość Głuchołaz – jest z całą pewnością dość tłumnie odwiedzana w sezonie i w weekendy. Tylko w tych miejscach spotkaliśmy tego dnia turystów. Co poza tym? – puste polne drogi, nieco uśpione miejscowości, nienachalne oznakowania szlaków, do tego wiosna w pełni, czyli kwitnące drzewa oraz zieleniejąca się buczyna… Podobało nam się. Mamy nadzieję, że kiedyś wrócimy po więcej.
Wkrótce ciąg dalszy wiosennych opowieści. Kierunek: Jeseniki.