W Jeseníkach (przedmajówkowych inspiracji cz. 3)

Kolejny dzień rozpoczął się od bardzo porannego marszu do Jesenika oraz śniadania w pobliżu całkiem przyzwoitego dworca autobusowego. Mimo pewnych wątpliwości czy też pozornych (jak się okazało) rozbieżności między tym, co spisaliśmy z netu przed wyjazdem, a tym, co widniało na rozkładach, doczekaliśmy się autobusu w interesującym nas kierunku, czyli: Karlova Studánka.

Wydaje się, że to miejsce musi oczarować nawet najbardziej niechętne uzdrowiskom osoby. Poziom zadbania tej miejscowości zachwyca, podobnie jak jej piękna architektura i położenie. Jako że czekał nas długi dzień, niestety nie mogliśmy sobie pozwolić na zalegnięcie gdzieś tutaj, ale powoli zmierzaliśmy w kierunku szlaku, ciesząc się również tym, że wszystko (również ruch turystyczny) dopiero budziło się tutaj do życia.

Z Karlovej Studanki do Doliny Białej Opawy jest blisko. Kto raz w niej był, nie dziwi się też, że właśnie tędy ciągną turyści w kierunku Pradziada. Rwący potok, ciasny kanion rzeki, piękne kaskady mniejszych i większych wodospadów, a opisy w przewodnikach mówią o „śmiało” poprowadzonym szlaku, którego nieodłączną częścią są mostki i drabinki. No to pięknie! Idziemy.

Choć tablice ostrzegały, że w sezonie zimowym szlak może być niebezpieczny, jakoś nam się lampka kontrolna w głowach nie zapaliła. Szybko okazało się, że o szlaku będzie nas informować wydeptana w śniegu ścieżka…

… że bezsensownym byłoby domyślanie się, gdzie są drabinki…

… zaś stan techniczny mostków (z całą pewnością po zimie) nieraz pozostawiał wiele do życzenia (na zdjęciu poniżej, w głębi widoczny jest mostek, który niepokojąco przechylał się na jedną stronę… [Po powrocie czytałam artykuł, że konstrukcja ta zerwała się i że szlak był zamknięty].

Proszę mi wierzyć, że nie piszę tego, by się popisywać. Raczej, by ostrzec. Podczas gdy dookoła panuje piękna wiosna, a śniegu pod stopami nie ma, w wąskim, zimnym i cienistym kanionie Białej Opawy, która rozpoczyna swój bieg właśnie w Jesenikach, śnieg zalega o wiele dłużej, rano będzie twardy, w ciągu dnia zaś tu i ówdzie (tam gdzie operować będzie słońce) stanie się bardzo miękki.  Szlak ten w takich warunkach z całą pewnością nie jest dla każdego. Osobiście dużo mnie kosztowała świadomość, że póki nie wyjdziemy z kanionu, nie ma absolutnie miejsca na błędy. Możliwość wyhamowania upadku bez czekana oraz z dużym plecakiem byłaby… Nie, w ogóle mogłoby jej nie być. Ten atrakcyjny i rzeczywiście śmiały szlak nawet przy letnich warunkach może sprawiać trudności (wydaje się, że jest on bardzo popularny – czyt.: „tłoczny” – a rodziny z dziećmi czy nieprzygotowani turyści, którzy nagle odkryją u siebie lęk przestrzeni, mogą tworzyć zatory trudne do bezpiecznego ominięcia). Tak czy owak, gdy wyszliśmy z wąwozu, stwierdziłam, że drugi raz bym nie poszła, mój Mąż stwierdził natomiast, że szkoda, że to już koniec. Cóż…

Horská chata Barborka, która była na naszej drodze i oznaczała początek średnio przyjemnego podchodzenia na szczyt Pradziada, nie zachwyciła, ani architekturą, ani wystrojem wnętrza. Jeśli ktoś ma jakieś „ale” do wyglądu schronisk w naszych górach, to przebywając w Czechach dość szybko może wyleczyć się z kompleksów. Prócz kilku szkaradnych przykładów po naszej stronie granicy, naprawdę nie mamy się czego wstydzić, wręcz przeciwnie…

No i Pradziad. A raczej najpierw podejście pod niego, które ciągnie się nieprzyjemnie i wyznaczone jest przez smutną, ciemną wstęgę asfaltu… Wieża na szczycie rzecz jasna jest brzydka, nawet bardzo. Próbowaliśmy więc sobie wyobrazić, jak niezwykle mogłoby tu być, gdyby nie było całej tej zabudowy, gdyby góra pozostała – na ile by się dało – dzika, niewyasfaltowana, nieskrzywdzona zdobyczami cywilizacji, która to w idiotyczny sposób markuje swoją obecność w górach takimi „pomnikami”. Bez dwóch zdań – Pradziad, mimo wszystko, wygląda lepiej z daleka. Co do widoków zaś, fakt faktem – trafić tu w dobrą zimową widoczność pozostaje naszym marzeniem.

Oczywiście, mimo mało przejrzystego powietrza na brak widoków nie mogliśmy narzekać, a potężne przestrzenie zajmowane przez zupełnie nam jeszcze nieznane pasma i grzbiety działały na wyobraźnię. Ja jednak szczególnie upodobałam sobie kompozycje z XVIII-wiecznym kamieniem granicznym oraz białym Śnieżnikiem na horyzoncie. Zwłaszcza że góra ta również miała znaleźć się na naszej drodze.

Odwrót z Pradziada to wcale nieszybka sprawa, bo właściwie wszędzie „na dół” jest kawałek drogi. A w krajobrazie głębokie doliny i potężne przestrzenie. O tak, w tych górach musi być mnóóstwo terenów, na których ruch turystyczny jest minimalny lub nie ma go wcale. Jedynym przystankiem na naszej trasie miała być Švýcárna – w końcu coś, co wygląda jak schronisko.


Spory urok naszej wycieczki zawierał się również w różnorodności pór roku, które stały się naszym udziałem – bo była i wiosna, i lato, i zima; były roztopy i wezbrane wody potoków, ale był i śnieg – czy to głęboki, czy to twardy i zmarznięty; byli w końcu ludzie, którzy wbiegali w krótkich ubraniach na Pradziada, byli narciarze, którzy po pewnym czasie musieli zdejmować swoje poczciwe biegówki, byli i cykliści, którzy również – mimo wytrzymałości potężnej – w końcu porzucali na jakiś czas rowery i dalej poruszali się pieszo. (Wszystkich rzecz jasna łączyło jedno – na szczycie uzupełniali płyny złocistym napojem:). Takiej różnorodności na szlakach i takiego samozaparcia próżno wciąż szukać w naszych górach.

Naszą radosną wędrówkę przerwał niestety wypadek, a dokładniej kontuzja, która może zdarzyć się każdemu, zwłaszcza na górskich szlakach (ale nie tylko). Okazało się, że nie ruszymy w stronę Śnieżnika, tym bardziej – nie dojdziemy do Gór Orlickich… Miało być tak bajecznie i nietypowo, a – choć było pięknie – to jednak zaczęło i skończyło się na kilku highlightach. Duże ukłucie, jeszcze większy ból. Dopiero potem docierała świadomość o poziomie szczęścia w nieszczęściu, bo gdyby kontuzja zdarzyła się w Białej Opawie, bez pomocy specjalistów by się zapewne nie obyło. Poza tym, co by nie mówić, Pradziada obejrzeliśmy w końcu z bliska, ba! przede wszystkim zobaczyliśmy również niemało tego, co można dostrzec z jego kopuły szczytowej. W Jeseniki zapewne wrócimy, choć raczej już w inne rejony.

P.S. Co więcej warto by napisać? Może to, że (jak to w Czechach) w dni powszednie na komunikację publiczną zasadniczo można liczyć (zwłaszcza pociągi, ale i autobusy są dość przyjazne; link do wyszukiwarki tutaj). Natomiast jeśli chodzi o miejsca noclegowe, to jeśli planujemy nocleg w takiej czy innej cywilizacji, lepiej nie jechać całkiem w ciemno. Ceny i obyczaje rezerwacyjne mogą (nie muszą) zaskakiwać, potencjalne pensjonaty, kwatery bywają zamknięte na głucho, do innych trudno się dodzwonić, a na miejscu brak jakiejkolwiek informacji (nie ogarniamy, jak funkcjonuje Turistická ubytovna Sarkander w Zlatych Horach, nam w każdym razie w drodze powrotnej nie udało się tam zakwaterować, ani z kimkolwiek skontaktować). Bardzo ponure wrażenie zrobił też na nas camping Bohemaland w Zlatych Horach. Spaliśmy na jego terenie w czymś, co szumnie nazywa się hotelem. Gdy przekroczyliśmy próg budynku okazało się, że światło nie działa, a to, co oświetliły nasze czołówki, wyglądało jak po przejściu huraganu – śmieci, porozwalane meble, brudna pościel na korytarzach… Gdy po naszej interwencji, pojawiło się oświetlenie, dotarliśmy do pokoju, który był czysty, ale zdecydowanie nie prezentował warunków hotelowych, za które żeśmy zapłacili. Tak więc, trzeba uważać, bo pozory mogą mylić również w taki sposób.

O tym jak – mimo wszystko – pięknie zakończyła się nasza podróż, już kiedy indziej…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s