To naprawdę zadziwiające, że Góry Orlickie i Bystrzyckie znajdują tak mało miejsca w różnych mniej lub bardziej pstrokatych przewodnikach po atrakcjach Sudetów.Im więcej o tym myślę, dociera do mnie, że poniekąd to dobrze – tajemnice i piękno tych terenów czekają na odkrycie, ale – póki co – nie muszą być dla każdego.
Dla wielu Góry Orlickie to jedynie ich skrawek po polskiej stronie, a konkretnie narciarski Zieleniec oraz Orlica (bo najwyższa; rzecz jasna w polskiej części gór). Dla fascynatów narciarstwa biegowego lub bunkrów Orlické hory to raj, dla rzesz turystów – biała plama. Wielu może powiedzieć, że w porównaniu z innymi atrakcjami Sudetów, czy choćby samej Ziemi Kłodzkiej, nie wytrzymują one konkurencji. Przynajmniej w mniemaniu naszych rodaków. Góry Bystrzyckie zaś? Najwyższy szczyt to Jagodna, ale co właściwie poza tym?.. No, przewodniki zazwyczaj skupiają się na (skądinąd interesujących) Dusznikach i… Bystrzycy Kłodzkiej. Co tu dużo mówić, i dla nas ta część Sudetów była obca. Niegdyś z Jeseników mieliśmy udać się właśnie tam, ale życie pokrzyżowało plany. Na weekend nie pojedziemy – za daleko. Trzeba więc było czekać na odpowiedni termin. Zaczęło się jednak poszukiwanie informacji, czytanie, szperanie w internecie. Wbrew pozorom, zwłaszcza w porównaniu z Karkonoszami czy Górami Stołowymi, w sieci nie ma zatrzęsienia informacji o tych pasmach. A wierzcie, jest o czym pisać i co pokazać. W związku z lakonicznymi informacjami w większości przewodników, swoje „rozpoznanie” zaczęliśmy od map. Najpierw czytaliśmy je, zaraz potem posiłkowaliśmy się przede wszystkim nieocenioną „Ziemią Kłodzką” wydawnictwa Rewasz.
Dzika Orlica między Rudawą a Neratovem. Jeśli chodzi o przejście w bród w tych okolicach, to ewentualne problemy mogą (nie muszą) kryć się w chaszczach czy stromych leśnych zboczach, nie w samej rzece… Oczywiście nie wolno przekraczać granicy na terenie rezerwatu Neratovské louky, co skądinąd mogłoby być kiepskim pomysłem – chroni on rozległe, wilgotne łąki.Gdy natomiast skończyliśmy swoją tegoroczną przygodę z Orlickimi i Bystrzyckimi, poczuliśmy potężny niedosyt. Znów naszła nas świadomość, że to dopiero początek czegoś więcej. I dobrze! Jest po co wracać. To uczucie lubimy. Nie zamierzamy opisywać krok po kroku naszej wycieczki, choć prawdopodobnie, za jakiś czas, uważny czytelnik poradzi sobie z jej odtworzeniem na mapie. Na początek chcemy pokazać kilka miejsc po obydwu stronach pięknej Dzikiej Orlicy (Divoká Orlice) – te z nich, które znajdują się po stronie czeskiej, są w Orlickich horach, te po polskiej – w Górach Bystrzyckich, na rzece bowiem przebiega granica i państw, i pasm. Od kilku lat można swobodnie ją przekraczać i w pewnym sensie jeszcze pełniej dostrzegać zarówno subtelne, jak i rażące różnice po obu jej stronach…
Na początek zapraszamy do miejscowości Orlické Záhoří. Składa się ona z kilku połączonych wsi, jej centrum zaś stanowi Kunštat. Prócz zwykłych gospodarstw (często pięknie odnowionych) i domów letniskowych pod wynajem, znajdziemy tu m.in. hotel (a jak hotel to i restaurację. Warto pamiętać, że w Czechach bardzo często pozory mylą: to, co wygląda z zewnątrz jakby było nieczynne, w rzeczywistości funkcjonuje i to bardzo dobrze), sklep, kościół i cmentarz.
Uroczo.
Sklepy w małych miejscowościach często otwarte są „trochę” inaczej niż u nas. Ale są!Kościół pw. św. Jana Chrzciciela (1754-63).
Cmentarz przy kościele…
… a na nim całkiem sporo starych, często interesujących przedwojennych nagrobków. Zwiedzając Sudety nie można zapominać o tym, że Niemcy zamieszkujący te tereny zostali po II wojnie światowej wysiedleni. Niektóre z okolicznych miejscowości stały się wręcz bezludne. Nagrobki, które przetrwały, są niemymi pamiątkami po dawnych mieszkańcach tych ziem.
Przy kościele kamienne Ukrzyżowanie (rzecz jasna niejedyna figura, którą po drodze spotkaliśmy), ławeczka oraz tablica informacyjna dot. historii wsi Kunštat.
Najpiękniejszy przystanek autobusowy jaki widziałam – przyozdobiony pelargoniami!
Popiersie cesarza Józefa II.
Zanim dotarliśmy do granicy, minęliśmy jeszcze dwa miejsca, które raczyły gości jedzeniem i rzecz jasna piwem. Ostatnie, które mijaliśmy, znajdowało się dosłownie na przedłużeniu granicznego mostu (tak, że „zagraniczni” przybysze nie muszą szukać;).
Wystarczy przejść most i znów jesteśmy w Polsce, a dokładniej w Mostowicach. Przed wojną była to całkiem prężnie rozwijająca się miejscowość, obecnie jest to niemal wyludniona wieś (warto jednak wiedzieć, że jest tu hotel z restauracją oraz agroturystyka). Niestety, mimo tak bliskiego sąsiedztwa i wielu „stycznych”, różnice między czeską a polską stroną nie kończą się jedynie na tym, że u nas nie ma tak pysznego lanego piwa. Momentalnie (i nie pierwszy raz podczas naszych sudeckich wędrówek) odczuwamy, że specyficzne (bo często pozorne) uśpienie czeskich wiosek i miasteczek, jest czymś zgoła innym niż „nasza” sudecka czy dolnośląska ponurawość…
Jakkolwiek, nie przeczę, że ta ostatnia też bywa fotogeniczna. Niegdyś tu był zajazd.
Pozytywną kwestią jest natomiast to, że w Polsce o wiele częściej można wejść, bądź przynajmniej zajrzeć do kościoła. Tylko się cieszyć, że pozostają otwarte zarówno dla miejscowych, jak i turystów. W przedsionku można przeczytać krótką historię miejscowości i świątyni.
Kościół pw. Narodzenia NMP (1781-82).
Nie ma Nepomucena nad rzeką, ale jest przy kościele (1725). Cmentarzyk przykościelny…… a na nim smutne pamiątki (po)wojennej zawieruchy. Zdefragmentowane nagrobki i płyty ułożone są przy cmentarnym murku…
… i niestety niszczeją.
Nie mam wiedzy o historii miejscowego cmentarza. Faktem jest jednak, że ślady wszelkiej niemieckości (także w postaci napisów na cmentarzach, czy w kościołach) bardzo często były po II wojnie światowej usuwane, czy to przez władze, które przecież systemowo udowadniały „odwieczną polskość” Ziem Odzyskanych, czy przez samych osadników przybywających tu m.in. z przejętych przez ZSRR Kresów Wschodnich. Trudno stwierdzić, czy minęło już wystarczająco dużo czasu i czy znajdą się osoby, które będą chciały i potrafiły dbać o takie miejsca (nie tylko w Sudetach zresztą). Po prostu – bo to cmentarze dawnych mieszkańców. Można się spodziewać, że niestety sprawa nie jest taka oczywista, zwłaszcza jeśli popatrzymy, ile na podobne działania czekać musiały np. cmentarze łemkowskie. Siłą rzeczy narzuca się jednak porównanie z sąsiednim Orlickim Záhoří, gdzie pełno jest starych, niemieckojęzycznych pomników nagrobnych, a całość terenu jest po prostu zadbana. Nie mam pewności, ale istnieje szansa, że tamtejszy cmentarz był częściowo rekonstruowany. Nie wiem, na ile (czy) w Czechosłowacji zaraz po wojnie dochodziło do aktów wandalizmu wymierzonych w to, co poniemieckie, a na ile cmentarze w opuszczonych lub wyludniających się miejscowościach po prostu niszczały (bo nie miał o nie kto dbać). Kto wie, może – jak na ironię – tam, gdzie nie było ludzi, łatwiej mogły zachować się tego typu materialne świadectwa. Jakkolwiek by nie było – aktualny stan rzeczy po obu stronach granicy jest jaki jest. I daje do myślenia.