Marznąc w sobotę na przystanku (wiatr i minus 20), nieco na przekór, zaczęłam intensywnie myśleć o momentach, kiedy było mi NAPRAWDĘ zimno, bardzo zimno. Pomyślałam, że to więcej niż względne. Prócz czynników obiektywnych (temperatura, prędkość wiatru, ukształtowanie terenu, pora dnia) dochodzą przecież czynniki subiektywne (zmęczenie, strach, adrenalina…).
Coś, co normalnie byłoby łatwe, może zrobić się zimą piekielnie trudne, i na odwrót… Potem zaczęłam szukać w pamięci zdjęć, które mogłyby oddać najlepiej słowa takie jak „mróz”, „zimno”. I choć kilka przyszło mi na myśl, to szybko zreflektowałam, że z tych „najmroźniejszych” górskich momentów zdjęć nie ma, bo zwyczajnie nie było takiej możliwości. Będzie więc zupełnie inaczej niż zamierzałam.
Od jakiegoś czasu przeglądam foldery pod kątem różnego rodzaju widoków… okien i Z okien. Okazało się, że mamy takich zdjęć całkiem sporo, choć do niedawna ich kolekcjonowanie nie było wcale metodyczne. Dzisiaj dopiero zobaczyłam, jak wiele jest wśród nich okien „zimowych”.
Są takie jasne, pełne światła…
Widok w kierunku Połoniny Caryńskiej z Koliby…
Są takie, które próbują oszukać, że skoro wewnątrz nie ma zimna, to i na zewnątrz jest całkiem dobrze…
Ilość kwiatów doniczkowych w schronisku na Stożku potrafi pozytywnie zszokować.


Pięknie, gdy w środku jest ciepło i gościnnie, nawet jeśli na zewnątrz rzeczywistość zdaje się być skrajnie odmienna.


Czasami jednak zimy nie da się tak po prostu, łatwo oswoić…


W końcu – dosłownie – potrafi (z jednej strony) upiększyć i otulić…
…chronić przed utratą ciepła…
Z drugiej zaś potrafi odciąć od światła…
…albo wręcz świata…
Zdaje się, że równowaga to prawdziwy skarb:
Chatka Puchatka zimową porą.