W grudniu zeszłego roku w Tatrach i na Podtatrzu nadzwyczaj silny halny położył tysiące drzew. Wiele osób przez długie lata zauważać będzie zmiany w krajobrazie, jakie wówczas zostały wyrządzone.
Nietrudno wyobrazić sobie setki szczerze wzruszonych bywalców dolin Chochołowskiej czy Kościeliskiej, którzy z niedowierzaniem kręcą głowami lub tych, którym łzy cisną się do oczu. W pewnym sensie cieszę się, że po tym, co widziałam w słowackich Tatrach po kalamicie w roku 2004, z moich oczu nie tak łatwo wycisnąć łzy z powodu powalonych drzew… Takie zmiany krajobrazu (nie wchodzimy teraz w dyskusję, czy to dobre dla przyrody, czy też katastrofalne) większość z nas zauważa dość łatwo – na potężnych przestrzeniach leżą powalone drzewa, potem już tylko powyrywane korzenie i smutne pniaki. Był las, nie ma lasu – choć ręka ludzka go nie tknęła; naszym oczom zaś ukazują się często zupełnie nowe widoki, perspektywy.
Widok na Łomnicę i Kieżmarski Szczyt z wylotu Doliny Białej Wody Kieżmarskiej.Już słyszę pomruk oburzenia: „Jak tak można?..”. Ano, ten właśnie argument użyty w kwartalniku „Tatry” w kontekście skutków kalamity, wzbudził moją ciekawość i był pewnym swoistym, ale jednak „pocieszeniem”. Kto chodził wielokrotnie i wręcz do znudzenia szlakiem ze Smokowca na Hrebieniok, musi przyznać, że ta trasa (i wiele innych), jeśli chodzi o możliwość podziwiania nowych, spektakularnych wręcz widoków potężnych gór, stała się atrakcyjniejsza po przejściu orkanu. [Proszę mnie opacznie nie zrozumieć – nie kibicuję huraganom].
Na Słowacji po kalamicie.O wiele trudniej zauważa się natomiast zmiany odwrotne, czyli kiedy las pochłania przestrzenie dotąd (lub od wieków) niezalesione. Jak? Gdzie? Kiedy? – ktoś zapyta. Przecież na pierwszy rzut oka więcej się ścina niż sadzi… Niekoniecznie. Kto z nas nie zna Gorców z ich fantastycznymi punktami widokowymi? Czy nigdy nie zwróciliście uwagi na to, że sprzed schroniska pod Turbaczem widać mniej niż połowę łańcucha Tatr, a te świerki z prawej nieznośnie go zasłaniają?
Na Lubaniu, mimo – jak dla mnie – atrakcyjniejszych widoków, jest podobnie. Tak naprawdę widać tylko fragment panoramy Tatr, a świerki… rosną.
Jeśli nikt akurat tych nie wytnie (huraganowi, jak pisałam, mimo wszystko wolę nie kibicować), za jakiś czas (owszem nieszybki, ale bynajmniej nie liczony w latach świetlnych) nie będziemy podziwiać panoramy Tatr z Lubania. Ba, w ogóle nie będziemy podziwiać widoków z Lubania. Niemożliwe? To przypominam, że aktualnie „widokowym” wierzchołkiem tej góry jest ten niższy – wyższy bowiem jest właśnie całkowicie zarośnięty… (Warto też przywołać znany przykład z sąsiednich gór, gdzie pięknie położone schronisko na Luboniu Wielkim słynęło niegdyś ze spektakularnego widoku na cztery strony świata. Na dzień dzisiejszy mówienie o takich atrakcjach w kontekście sali zbiorowej na piętrze jest już z całą pewnością nadużyciem. A co będzie za jakiś czas – trudno zgadnąć).
Gorce kojarzone są oczywiście z pięknymi widokowymi polanami (zwanymi halami, choć nie są nimi w sensie botanicznym), przez wieki bowiem pasterstwo miało się tutaj bardzo dobrze. Nie trzeba być jednak geniuszem, ani nawet stałym bywalcem tego pasma, by zauważyć, że już teraz zdarza się, że tablice edukacyjne opiewające i opisujące rozległe niegdyś panoramy zwyczajnie się dezaktualizują… Przejdźmy się na przykład Pasmem Lubania, gdzie między Runkiem a samym Lubaniem zarastają liczne polany – część z widokiem na północ…
Po prawej w głębi widoczna Mogielica.część – na południe…
Po drugiej stronie Przełęczy Knurowskiej odwiedźmy (już w parku narodowym) polanę Zielenica i spróbujmy wyobrazić ją sobie za, powiedzmy, 10 lat (świerki rosną dość szybko).
Od pewnego czasu Gorczański Park Narodowy realizuje plany ochrony czynnej, tak więc i na Zielenicy można zobaczyć skoszone fragmenty.
Fakt faktem – większość polany jednak zarasta.
Gorce, Zielenica; widok w kierunku Tatr.Takich miejsc jest w naszych górach mnóstwo – przywołajmy tu kilka mało oryginalnych przykładów.
Beskid Sądecki, potężne przestrzenie zarastających hal w rejonie Jaworzyny Kokuszczańskiej. Beskid Sądecki, Hala Pisana. Beskid Żywiecki, całe połacie widokowych hal między Redykalnym i Lipowskim Wierchem już zdążyły zarosnąć. Mimo tego wciąż jeszcze jest to jeden z najpiękniejszych szlaków w Beskidach. Widok w kierunku Tatr, z lewej Pilsko z Mechami. Beskid Żywiecki, już wkrótce (być może) nie dostrzeżemy Tatr z Hrubej Buczyny… Beskid Wyspowy, na Ćwilinie zaczynają królować maliny i jarzębinki. Beskid Wyspowy, bardziej sugestywny widok z Ćwilina – jarzębinki na tle Mogielicy.Większość z tych miejsc słynie z pięknych widoków, często spektakularnych panoram. Żal byłoby, aby zniknęły, prawda?.. Dla wielu przecież to podziwianie rozległych widoków jest sensem chodzenia po górach. Kogo z wędrujących Pasmem Policy po raz pierwszy, nie zaskoczyło, że Hala Śmietanowa… nie jest już halą? To jednak tylko część stanu faktycznego – ta, która, dla nas laików, jest pewnie najbardziej – nomen omen – widoczna. A należy sięgnąć głębiej – znikające widoki, to przecież skutek zarastania terenów niegdyś przystosowanych przez człowieka do gospodarki pasterskiej. Zarastanie owo jest natomiast owocem zaniechania wypasu zwierząt (owiec, bydła) na tych właśnie przestrzeniach. Co z tego – ktoś powie – natura odbiera, co do niej należy, tak ma widocznie być. Specjalistą nie jestem, jakimś skrajnym ekologiem też nie, ale przekonuje mnie poniższa argumentacja: ekosystemy terenów użytkowanych przez wieki(!) pod wypas zwierząt zmieniły się tak, że pojawiły się na nich szczególne rośliny, które inaczej nie miałyby tam szansy wyrosnąć. Nie bez znaczenia było to, co zwierzaki konsumowały, jak i co potem… wydalały (czyt.: nawoziły). [Póki co wciąż nieco przerażają mnie nazwy określające poszczególne rodzaje roślinnych zbiorowisk, które możemy napotkać w górach: łąki mietlicowo-mieczykowe, łąki ostrożeniowe, młaki kozłkowo-turzycowe… Nie podejmuje się więc dywagacji ściśle botanicznych, nie zamierzam przepisywać uczonych ksiąg i udawać, że rozumiem z tego coś więcej. Zainteresowanych odsyłam choćby na stronę Gorczańskiego Parku Narodowego lub do przewodnika wydawnictwa „Rewasz” dotyczącego Gorców właśnie. Polecam też esencjonalny, bardzo ciekawy artykuł „Problemy z bioróżnorodnością”, który ukazał się w kwartalniku „Tatry” lato 2011, nr 3(37); tematem numeru było zresztą pasterstwo].
Mieczyk dachówkowaty w okolicach Marszałka (czerwony szlak Lubań-Krościenko zachwyca łąkami).Wróćmy jednak do tematu. Gdy górska łąka przestaje być użytkowana, ekspansywne gatunki biorą ją w posiadanie – stopniowo pojawiają się ziołorośla, krzewy, następnie zaś coraz śmielej stara się wkroczyć las (choć oczywiście zaczyna się niepozornie, np. od jarzębinek). Warto w tym miejscu również zauważyć, że zazwyczaj nie jest to pierwotna mieszanka gatunków drzew, jakie rosły tu w przeszłości, ale bardzo często te, które zostały w dane miejsca sprowadzone sztucznie, przez człowieka (mam na myśli rzecz jasna sprawnie rosnące świerki, które były sadzone tam, gdzie wycinano buczynę karpacką)…
Cóż z tego – znów ktoś powie – jakby nie było, natura rządzi się swoimi prawami. W porządku, nie będę się zatem odwoływać do argumentów kulturowych (jakkolwiek są one według mnie niezmiernie ważne), zapomnijmy (na chwilę) o historii i bogatych tradycjach związanych z kulturą pasterską, tak ważną dla wszystkich naszych pasm górskich. Odłóżmy na bok również ten argument, że tak naprawdę pasterstwo jest w odwodzie dopiero od kilkudziesięciu lat… Zapytam wprost – ilu z nas uwielbia cieszyć oczy łanami krokusów? A czy ktoś zna takie miejsce w Polsce, gdzie kwitną one masowo, a w miejscu tym nie kosi się i nie nawozi? Cios poniżej pasa? Ano.
Czworonożne kosiarki na Polanie Chochołowskiej.Ucieszyliśmy się, gdyśmy zobaczyli kiedyś – bodajże na Hali Bacmańskiej – w Beskidzie Żywieckim, że jest ona koszona (nieco o ochronie czynnej i koszeniu można poczytać np. tutaj). To znaczy, że m.in. krokusy, które tu spotykamy wiosną będą mieć szansę na przetrwanie, a spektakularne widoki cieszyć będą kolejnych wędrowców jeszcze długie lata. Oby!
Takich miejsc na szczęście jest więcej. Tam gdzie są parki narodowe temat ochrony czynnej istnieje i jest realizowany (choć w różnym, jak się zdaje, stopniu i na różne sposoby – np. gdzieś się „tylko” kosi, gdzie indziej prowadzi wypas kulturowy owiec), jest więc nadzieja, że dziedzictwo walorów kulturowych, przyrodniczych i estetycznych zostanie zachowane dla przyszłych pokoleń. Z odsieczą idą parki krajobrazowe czy obszary „Natura 2000”, ale także programy związane stricte z pasterstwem. Gorzej, czasami wręcz beznadziejnie ma się natomiast rzecz tam, gdzie nie istnieje żadna forma ochrony przyrody, a przeważa własność prywatna (spokojnie, nie mam nic przeciwko tej ostatniej). Przykład? Po co właściciel ma się fatygować i wycinać drzewa gdzieś wysoko, skoro może to zrobić na dnie doliny (bądźmy ludźmi). Argument o zarastającym widoku-atrakcji turystycznej wcale nie musi go wzruszyć (podobnie często to nie właścicieli najbardziej smuci fakt, że stare szałasy się rozpadają). Po co raz na kilka lat kosić polanę (to wystarczyłoby, by wesprzeć łąkowy ekosystem), niech zarasta, będzie przynajmniej kiedyś co sprzedać lub czym palić. I nie ma mocnych. Tym bardziej cieszą te rejony, gdzie podejmuje się konkretne działania. Oby więc jak najwięcej było takich miejsc jak Hala Krawcula, gdzie zachwycają zarówno widoki, jak i bogactwo flory, które można na niej spotkać. A co ze wspomnianym Lubaniem? Cóż, tę piękną górę mogą spotkać dużo gorsze rzeczy niż brak widoku Tatr ze szczytu…