Płatne ratownictwo górskie w Polsce? Tak. Dlaczego? Bo potrzeba jego wprowadzenia jest wprost proporcjonalna do rosnącego ruchu turystycznego na naszych szlakach. Głupota i nieodpowiedzialność części osób udających się w góry nie jest natomiast ani dobrym, ani wystarczającym usprawiedliwieniem, by ryzykować życie innych osób, a także niejednokrotnie marnotrawić cenne środki materialne.
Ethos ratownika idącego w każdych warunkach w góry, by ratować życie, jest czymś wyjątkowym. Nie bez przyczyny obrósł wręcz legendą i zasługuje na najwyższy szacunek. Na szacunek zasługuje również turystyka górska sama w sobie – jako głęboko ludzkie poszukiwanie piękna oraz próbowanie się z własnymi słabościami. Od wielu lat z pozycji turysty przyglądam się dyskusji dotyczącej tego, czy turyści (narciarze itd.) powinni płacić za akcje ratunkowe w górach. Kiedy parę już ładnych lat temu na polską stronę Tatr dotarła wiadomość, że Słowacy wystawiają (słone!) rachunki za wszelkie akcje ratunkowe i poszukiwawcze, wielu pałało świętym oburzeniem. Przecież Tatry to nie Alpy – u nas mają panować inne (czyt. „lepsze”) obyczaje. Nie wydaje się jednak, by polscy turyści byli „lepsi” (czyt. rozsądniejsi) od tych w górach np. Francji, Austrii, Włoch, Czech czy wspomnianej już Słowacji. Nie ulega natomiast wątpliwości, że raz po raz dają „popisy” marnej jakości, a co gorsze także takie o tragicznych skutkach. Magia wysokości Rysów zbiera smutne żniwo co roku. Idą wszyscy – bo najwyższe, bo z Morskiego Oka to już „blisko”, bo pewnie od tego szczytu zaczyna niejeden „pokorny”, który marzy o zdobyciu korony gór Polski. Idą częstokroć zupełnie nieprzygotowani, nieświadomi zagrożeń. Podobnie rzecz ma się z Orlą Percią, która zdaje się być… „modna”. Królowa Beskidów to zaś dla wielu łatwa góra, bo „przecież to nie Tatry”. O prowadzonych tam akcjach w zimie słychać chyba co roku. Każdy, kto ma trochę oleju w głowie, wie, że góry to nie plac zabaw. Każdy, kto choć raz się przestraszył i potrafi się do tego przyznać (podobnie jak do tego, że zrezygnował ze zdobycia szczytu czy przełęczy), a nie opowiadać o tym jedynie w tonie sensacyjnej opowieści przy piwie czy wódce, wie, że nawet małe góry mogą być niebezpieczne. Ukochane przez nasz naród Tatry to natomiast nie są małe góry.
Wbrew temu, co niektórzy mogą myśleć, płatne ratownictwo w górach nie będzie oznaczać, że ktoś będzie pytać o to czy delikwent jest ubezpieczony i jedynie pod tym warunkiem zostanie wysłana pomoc. Nie. Osoba otrzymująca pomoc będzie jednak zobligowana do pokrycia kosztów poniesionych przez służby z tytułu udzielania pomocy czy akcji poszukiwawczej. I bardzo dobrze. Może jeśli w telewizji kilka razy powtórzy się informację, że za taką a taką akcję trzeba było wcale niemało zapłacić, więcej osób zacznie się zastanawiać (i – nomen omen – kalkulować) zanim wyjdzie w góry. Może niejeden stwierdzi, że ryzykowanie bez odpowiedniego doświadczenia wejścia na Rysy w warunkach zimowych czy wiosennych/wczesnoletnich, kiedy śniegu jest wciąż dużo, może się zwyczajnie… nie opłacać. Brzydki wyraz? Może i tak. Ale jakże wielu turystów zdaje się myśleć jedynie takimi kategoriami – „zaliczenia” szczytu czy też „opłacalności” pójścia na ten czy inny szlak. Może wtedy nie dochodziłoby do kuriozalnych sytuacji, gdy wzywany jest śmigłowiec, bo dorosły człowiek nie był w stanie racjonalnie zaplanować wycieczki (proporcjonalnie do możliwości jej uczestników), a ktoś, kto był oczekiwany po zejściu z gór w konkretnym miejscu, robiłby wszystko, by o zmianie swoich planów poinformować odpowiednią osobę – właśnie po to, by nikt nie chciał później od niego zwrotu kosztów niepotrzebnej akcji poszukiwawczej.
Finanse ponoszone przez służby ratownicze to jedno. (Tutaj pieniędzy ciągle mało – a skoro część daje ministerstwo, oznacza, że płacimy również my – podatnicy). Jeszcze ważniejszą kwestią jest jednak to, że jeśli w jednym miejscu są angażowane jakieś siły (np. śmigłowiec), to może się zdarzyć, że przy większej ilości zgłoszeń ratownicy będą musieli decydować o tym, gdzie należy pomóc najpierw. A to czasami może mieć dla kogoś tragiczne konsekwencje.
Sceptyk powie, że płatne ratownictwo nic nie zmieni – ludzi i tak będzie ciągnąć tam, gdzie jest wysoko i niebezpiecznie (ich prawo), a tych którzy zamiast wyobraźni mają jedynie fantazję – nigdy nie zabraknie; podobnie jak pewne jest to, że nikt normalny nie idzie w góry, by mieć wypadek lub by wzywać pomoc, dlaczego więc mieliby płacić ci, którym się to po prostu przytrafi. Pewnie jest w tym dużo racji. Smutne jest jednak to, że ludzie zdają się nie szanować tego, co – jak im się wydaje – jest za darmo. Dlatego też nieraz sięgają po to, jak po coś co się im należy. A to chyba nie do końca tak powinno być. Podobnie jak nie jest w porządku to, że ktoś, kto w górach postępuje bezmyślnie, może narazić na niebezpieczeństwo innych turystów czy ratowników.
Znów zastanawiam się, ile jeszcze TPN i TOPR mogą robić, by uniknąć kolejnych tragedii – wypadków, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Czy robią za mało? Nie wydaje mi się. Zwłaszcza w ostatnim czasie wszelkich działań edukacyjnych i informacyjnych jest jakby jeszcze więcej. Problem w tym, że ludzie coraz rzadziej czytają, a ze zrozumieniem to już w ogóle mało kto. Ale czego wymagać od tzw. niedzielnych turystów, skoro ci, którzy chcą być brani za specjalistów, nierzadko są po prostu butni.
P.S. Jeśli jedziecie w inne góry niż polskie, sprawdźcie przed wyjazdem, czy ratownictwo tam jest płatne, bo pewnie jest. W takim przypadku (nawet w Unii Europejskiej) nasze podstawowe ubezpieczenie zdrowotne to za mało. Wysoka dawka rozsądku wskazana jest zaś w każdym paśmie górskim.
P.S.2 Jeśli ktoś nie jest na bieżąco z ostatnimi doniesieniami dotyczącymi zdarzeń w naszych górach, bardzo proszę – oto kilka linków zewnętrznych:
Ojciec z 5-latkiem utknął na Orlej Perci
14 ratowników szukało turystki na Orlej Perci, a ona była w Krakowie
a jeśli to dla kogoś wciąż mało przekonujące, to koniecznie należy zobaczyć TO …