W Małej Fatrze byliśmy po raz pierwszy już jakiś czas temu. Jednak z perspektywy czasu spacer ukwieconą granią tych przepięknych gór wciąż pozostaje jednym z największych naszych pozytywnych zaskoczeń jakich doświadczyliśmy latem. W upale, wśród rozgrzanej ziemi, skał i tysięcy (milionów?) kwiatów przebyliśmy drogę z niewielkiego Varina do Chaty pod Chlebom. Po drodze przeszliśmy przez ciekawy i zróżnicowany momentami grzbiet główny, pokonaliśmy ponad 1300 m różnicy względnej między najniższym a najwyższym punktem na trasie, zdobyliśmy najwyższy fatrzański szczyt, czyli Wielki Krywań. A po drodze, przez cały dzień (poniedziałek), spotkaliśmy jedynie kilkanaście osób…
Ale po kolei. Do Varina przybyliśmy dzień wcześniej, po całodniowej podróży z okolic Doliny Dzikiej Orlicy. Mimo licznych przesiadek podróż z Mladkova do Varina ułożyła się bezproblemowo, a klimatyzowane pociągi (zarówno osobowe, jak i dalekobieżne) okazały się wcale nie być ekstrawagancją.
Po drodze ze stacji kolejowej do centrum miejscowości mija się dawny cmentarz żydowski. Wśród kamiennych nagrobków można znaleźć zarówno napisy po hebrajsku, jak i po niemiecku.
Sam Varin to niewielka, dobrze skomunikowana z Terchovą i Żyliną miejscowość, w której można się zaopatrzyć w kilku sklepach czy zjeść w gospodzie.
By dotrzeć do naszego kempingu musieliśmy przejść cały Varin. Próba skrócenia sobie drogi okazała się zgubna w sensie dosłownym. Koniec końców jednak trafiliśmy do celu. O kempingu pisaliśmy więcej tutaj. Następnego dnia czekała nas wycieczka na główny grzbiet Krywańskiej Małej Fatry. Ponownie zgubiliśmy się w krętych uliczkach Varina, ale koniec końców ruszyliśmy w stronę miejscowości o nazwie Nezbudská Lúčka. Ta okazała się nawet dość fotogeniczna, zwłaszcza w kombinacji z górującym po drugiej stronie Wagu zamkiem Strečno.
Przełom Wagu, który nam towarzyszy przez pierwszą część naszej wędrówki prezentował się rzeczywiście imponująco…
Po pierwszym, leśnym podejściu trafiamy do atrakcyjnych i wcale niezabezpieczonych ruin Starego Hradu. Warto nieco odbić ze szlaku, by do nich dojść…
Dalsza droga to mozolne podejście, a następnie wypłaszczający się grzbiet. Widoków nie ma za dużo, bo szlak prowadzi przede wszystkim lasem. Trudy zostają jednak w końcu nagrodzone, gdyż na polanie czeka na nas Chata pod Suchým, a w niej zimne napoje oraz bryndzowe haluszki (dla mnie były wyjątkowo tłuste, ale mój Mąż był absolutnie zachwycony).
Dalej jest już tylko ciekawiej, ale i nie mniej męcząco. Od opuszczenia chaty przez wiele godzin o cieniu mogliśmy jedynie pomarzyć, jakkolwiek na słońce w górach staramy się nie narzekać. Pewien, i to niemały komfort, dawała nam świadomość tego, że w plecakach mamy solidny zapas wody.
Po podejściu na Suchý dociera do nas, że musimy brać czasy na mapie bardzo, ale to bardzo serio. Nie jesteśmy w stanie ich skrócić – liczba na mapie oznacza w naszym przypadku faktyczny czas przejścia, a nie jak to często bywa w przypadku map polskich gór, gdzie możemy liczyć czas przejścia jako łączny czas marszu i odpoczynków.
Z Suchego pierwszy raz otwiera nam się piękny widok na Mały Krywań…
Nasz szlak prowadzi w stronę Białych Skał, czyli ku urozmaiconemu, wąskiemu grzbiecikowi (na zdjęciu powyżej widoczny z lewej strony). Tu i ówdzie, przy łatwej wspinaczce trzeba sobie pomóc rękami, ale obiektywnie przy suchej skale nie są to jakieś duże trudności. Jakkolwiek, idąc z dużym plecakiem, staraliśmy się uważać podwójnie, choć bowiem zazwyczaj otacza nas kosodrzewina, to nie brakuje tu miejsc przepaścistych.
Wszędzie po drodze można spotkać wapieniolubną roślinność, która dodaje – zwłaszcza – surowym skałom prawdziwego wdzięku…
Po przejściu Białych Skał szlak w większości prowadzi wygodną ścieżką, cel w postaci Małego Krywania cały czas jest przed naszymi oczami, a wszędzie dookoła morze zielonych gór…
Można powiedzieć, że idąc z zachodu na wschód, na Mały Krywań wchodzi się tylko po to, by zobaczyć właściwy cel wędrówki, czyli Wielki Krywań, który niemal idealnie zdaje się powtarzać kształt swojego niższego brata. Po lewej zaś ukazują się wybitnie piękne sylwetki Rozsutców…
Można jeszcze ewentualnie przyjrzeć się, jak będzie biec nasza trasa…
W późno popołudniowym słońcu, które mimo wszystko trochę nas zaskoczyło, rozpoczynamy kolejny malowniczy etap, który może zakończyć się tylko w jeden sposób. Zanim jednak to się stanie, każde z nas chce jak najpełniej cieszyć się tym pięknem, które wszędzie dookoła…
Radość ze zdobycia pięknego, potężnego Krywania była. Było też zaskoczenie, że jesteśmy tu zupełnie sami, choć kilkadziesiąt minut pod nami jest schronisko górskie.
Miś na Wielkim Krywaniu, po lewej Rozsutce, pośrodku – Stoh.
Zbliżenie na Stoha…
… oraz w drugą stronę, na Mały Krywań, który wcale nie wydaje się stąd aż taki mały.
Letnia, obiektywnie niepowalająca widoczność nie ułatwiała nam cieszenia się wyraźnymi, dalekimi widokami, które pozwoliłyby nam choć trochę lepiej ogarnąć widnokrąg. A przecież widać stąd ogrom, który nawet przy takim właśnie świetle zachwyca…
Zejście z przełęczy do Chaty pod Chlebom było całkiem sprawne, jako że spieszyło nam się do zimnego piwa, na które przecież z całą pewnością zasłużyliśmy.
Chata pod Chlebom to schronisko – takie jak powinno być, przyjazne i miłe. Prócz spania pod dachem, zgodnie z przepisami parku narodowego, można również rozbić się w pobliżu schroniska (jest przygotowany skoszony placyk).
P.S. Nazwa „Mała Fatra” jest bardzo myląca. Góry te nie są niskie – najwyższy szczyt mierzy 1709 m n.p.m.; pasmo to jest wyższe od sąsiedniej Wielkiej Fatry. Nie są to ani „jedynie” skaliste wąwozy, ani „tylko” trawiaste pagórki. Jakkolwiek i jedno, i drugie zapewne spotkamy na swojej trasie. Mimo wysokości, która polskiemu turyście skojarzy się bardziej z Beskidami niż Tatrami, absolutnie nie można gór tych lekceważyć. Przewyższenia potrafią być naprawdę duże, zwłaszcza jeśli robimy trasę od dołu i na dole również ją kończymy, szlaki nierzadko strome i męczące, a kilometraże honorne. Pogoda – może warto to przypomnieć – jest tu taka jak wysokich górach: potrafi być zmienna, surowa i trudna. Na wycieczkę w Małą Fatrę należy przygotować się tak jak na każdą górską wędrówkę, np. w Tatrach.
P.S.2 W ubiegłym roku nasze fatrzańskie plany pokrzyżowała potężna lawina błotna (klik), może tym razem uda się nadrobić zaległości…