Góry ubóstwiane

Na początku tej miłości i uwielbienia był… Zawrat, z którego w pewnym momencie zobaczyłam Krywań.

Potem kilkukrotnie stanęłam na jego szczycie, zawsze z tym samym zdziwieniem – jaka ta góra jest wielka i… piękna.

Widok na Krywań od strony niebieskiego szlaku.

Obsesja trwa od lat i pewnie szybko się nie skończy – Krywań widywałam już z najróżniejszych pasm górskich (oraz  z samolotu), o różnych porach roku i dnia – jest moim constans, stałą; jest obiektem bezwarunkowego uwielbienia, miłości, szacunku; pożądania i tęsknoty. Zawsze go szukam.

Krywań z Grzesia.

Nieważne, czy jestem w Tatrach, czy w Beskidach…

Krywań z rejonu Lipowskiego Wierchu.

Dość szybko zorientowałam się, że uwielbienie względem Krywania dzieli ze mną absolutna większość słowackiego narodu (polska miłość do Giewontu jest w porównaniu… mała, a dokładniej odwrotnie proporcjonalna do różnicy wysokości pomiędzy tymi szczytami;). Odetchnęłam z ulgą, nie zwariowałam.

Jako że widoki Krywania zrobione moim aparatem można liczyć co najmniej w dziesiątkach, na razie na tym poprzestanę. Część z nich znajdziecie w starszych wpisach dotyczących widoków na Tatry (klik1, klik2).

Minęły lata nim jakaś góra zdołała znów zawrócić mi w głowie (spokojnie – pozycja Krywania wydaje się być niezachwiana). Odkrywszy swego czasu Worek Raczański, zaczęliśmy się bacznie przyglądać poszarpanej sylwetce wyróżniającej się z pasma Krywańskiej Małej Fatry.

Krywańska Mała Fatra z Hali Krawcula.

Postrzępiona sylwetka widziana z Wielkiej Rycerzowej. Obok gładka kopuła Stoha.

Wielki Rozsutec, bo nim właśnie okazała się góra, zaczął nas prześladować. Rzecz jasna miłe to były (i są) katusze.

Wielki Rozsutec i Stoh ze zboczy Równicy.

Zmobilizowały nas one w końcu, by i tam wyruszyć. Rozsutec jednak nie był tak łaskawy i trzeba było kilkukrotnych starań, by w końcu spełniło się marzenie. Może to i dobrze – im dłuższe oczekiwanie, im większa tęsknota, tym pełniejsza radość.

Klasyk – czyli prawie pół kilometra w pionie z przełęczy Medziholie na Wielki Rozsutec.

Równolegle z tą fascynacją zrodziła się również miłość do Wielkiego Chocza, Króla Orawy, który ostatecznie podbił moje serce, gdy przeczytałam pewien tekst (klik).

Wielki Chocz ze szlaku granicznego między Przegibkiem a Rycerzową.

Ziarno zostało zasiane. Piramidalna sylwetka zdawała się być widoczna zewsząd, a przynajmniej z wielu miejsc, w których bywamy często.

Król Orawy podglądany z Hali Bieguńskiej.

Chocz okazał się być łaskawszy niż Rozsutec, wcześniej udzielił nam audiencji i zaczarował do reszty.

Chocz z rana. Widok z kempingu koło Dolnego Kubina.

Tak Chocz, jak i Rozsutec również rządzą sercami Słowaków. Trzy „święte” góry uważane za najpiękniejsze w kraju, w którym gór (i to jakże różnorodnych) nie brakuje. Zakochiwawszy się w każdej z nich dopiero potem nabierałam świadomości, że to też jedna z „tych” gór. Ale myślę, że nie tylko mój gust spotyka się tutaj z upodobaniami naszych południowych sąsiadów. Bo powiedzcie jak można się nie uwielbiać, którejś z tych gór?

Widoki z szosy są mało atrakcyjne? Oto naprawdę wielki Chocz z drogi łączącej Dolny Kubin z Rużomberokiem.

Krywań spod Pribyliny.

 Wielki Rozsutec z podejścia na Wielki Chocz.

Trzy wspaniałe góry „widzą się”. Co ciekawe jednak, z żadnej z nich nie udało mi się nigdy zobaczyć jednocześnie dwóch pozostałych. Najczęściej Krywań krył się w chmurach.

Wielki Rozsutec z Wielkiego Chocza.

Natomiast przepiękny widok na wszystkie trzy zapewnił nam Stoh, potężny sąsiad Rozsutca. Ale to już zupełnie inna opowieść…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s