Pewnego jesiennego dnia, szczęśliwym zrządzeniem losu, wybraliśmy się na zachód słońca w znane nam, dzięki Przyjaciołom, miejsce – widokowy grzbiet z Popową Polaną (znajduje się on nad Zawadką Rymanowską, a dokładniej na północny wschód od niej).
Minąwszy „łąkę” barszczu oraz cmentarz pozostały po istniejącej tu kiedyś wsi, zaczęliśmy się piąć wygodną, polną drogą ku wierchowi oznaczonemu na mapie wysokością 639. Szybko naszym oczom ukazała się wychylająca się ponad zboczem Wielka Góra, czyli Cergowa…
Tym razem jednak nie z jej powodu tutaj byliśmy…
Jesienne warunki i bezchmurne niebo jawiły się nam bowiem niczym nieśmiała obietnica…
Obietnica złożona tym, którzy przejdą pomyślnie próbę i wytrwają…
(nie tylko my czekaliśmy…)
Bo dopiero po zachodzie słońca, kiedy rządzić zaczął Wujek Chłodek (bezwietrznie, ale przenikliwie zimno, na pewno poniżej zera), a do snu zaczęły się układać Piotruś…
oraz Cergowa…
rozpoczęło się prawdziwe show…
Kształty stawały się wyraźniejsze…
Od lewej (w skrócie): Sławkowski Szczyt, masyw Gerlacha, Pośrednia Grań, Łomnica, Durny Szczyt, Lodowy Szczyt, Kołowy Szczyt, Jagnięcy Szczyt, Tatry Bielskie……
i bliższe…
…choć były od nas dość daleko, bo jakieś 130 kilometrów…
Ot, taki spektakl, na który to wejściówki są prawdziwie bezcenne…
Rano też poszliśmy na spacer. Przymrozku nie było, szanse na dalekie obserwacje zmalały więc gwałtownie, choć nieśmiałe zarysy Tatr faktycznie były dostrzegalne (zdjęcia potwierdziły domysły). Na nikim to jednak nie zrobiło wrażenia, chwilę wcześniej bowiem naszym oczom ukazała się biegnąca zboczem wataha wilków. Zbyt szybkich, by aparat mógł mieć jakiekolwiek szanse…