Równica i Morskie Oko, czyli dodatek do dyskusji o przyszłości schronisk

Najpierw z naturalnym zainteresowaniem, następnie, po zakupieniu popularnego miesięcznika o tematyce turystycznej*, z zażenowaniem wczytywaliśmy się w dyskusję(?) dotyczącą tego, co czeka polskie schroniska górskie należące do PTTK (temat numeru sformułowany był trochę na poziomie tabloidu: „Schroniska górskie do likwidacji?”).

Powodem do wymiany opinii była nagłośniona w mediach zmiana statusu schroniska na Równicy na obiekt o charakterze hotelarskim, czyli taki, którego nie obowiązuje m.in. regulamin schroniska PTTK.

Dawne_schronisko_na_RownicyDawne schronisko na Równicy.

Nie byliśmy zaskoczeni argumentami dzierżawców z Równicy, którzy wspominają o autokarowych tłumach traktujących takie miejsce jak Równica jako darmową salę, gdzie można celebrować własny posiłek, nierzadko suto zakrapiany wwiezionym alkoholem. Podobnie koszty utrzymania Równicy (w sumie około 30 000 zł miesięcznie!) brzmią bardzo realnie i przerażająco jednocześnie. Każdy, kto trochę zna polskie góry, wie, że Równica to jednak nie Hala Ornak czy Morskie Oko, gdzie ruch turystyczny praktycznie nie zamiera w ciągu roku. Trudno się spodziewać, by nawet największe dochody w sezonie od maja do października zdołały utrzymać (ba, dać zarobić dzierżawcom!) przez ciemniejsze i trudniejsze dla takich miejsc pół roku. Bardzo szkoda jednak, że w tym kontekście nikt nie podaje (nie wolno? tajemnica?), jaki jest koszt dzierżawy, czyli czynsz, który każdomiesięcznie ajenci obiektu PTTK na Równicy muszą odprowadzić na rzecz spółki Schroniska i Hotele PTTK Karpaty. Kto kiedykolwiek słyszał, jakiego rzędu są to kwoty (idące w grube, grube tysiące), wie, że utrzymanie większości górskich schronisk PTTK w polskich górach jest niezwykle cieżką harówą, a zarobienie na nich (tak, by dzierżawca nie tylko opłacił personel, ale w końcu coś też zarobił, wszakże zazwyczaj to jego praca, a nie tylko hobby) – jest jeszcze trudniejsze. Niestety, o tym ani w komentarzu redakcyjnym owego miesięcznika, ani tym bardziej w wypowiedziach szefów wspomianej spółki i zarządu PTTK nie znajdziemy ani słowa. A szkoda. Większość turystów (o pseudoturystach nie wspominając) często nie ma pojęcia, że gospodarze to nie właściciele, a tym bardziej o tym, że gros utargu ląduje nie w portfelach tychże, ale na koncie spółki, która musi/jeszcze chce utrzymać nie tylko inne mniej dochodowe obiekty (to częsty argument, który ma tłumaczyć duże koszty dzierżawy), ale również spółkę samą w sobie… W wywiadzie z wieloletnim prezesem tejże (panem Jerzym Kalarusem) znajdziemy fragment mówiący o tym, że Równica „przegrała z konkurencją”, bo obok wybudowały się inne obiekty, również oferujące noclegi i wyżywienie. Tymczasem Równica od 18 lat nie przeszła gruntownego remontu… Kto powinien remontować obiekt – dzierżawcy czy właściciele? Choć odpowiedź wydaje się oczywista, to niestety mija się ona ze stanem faktycznym. To od ajentów nierzadko wymaga się potężnego wkładu finansowego w modernizację obiektu, który nie jest i najpewniej nigdy nie będzie (ich) prywatną własnością. Niewiele osób, które przejmują schroniska w dzierżawę, stać na to, by inwestować dziesiątki albo setki tysięcy złotych w remonty łazienek, dachów, instalacji, o pokojach nie wspominając. Oczywiście, spółka też remontuje, dokłada (często dzierżawcy muszą to „wychodzić”, wyprosić i wyczekać), ale to kropla w morzu potrzeb, a oczekiwania turystów, nawet plecakowych, jednak rosną. Sami, choć nie należymy do „wygodnickich”, jeśli śpimy w schronisku, chcielibyśmy przynajmniej, by sanitariaty nie napawały obrzydzeniem, a na to się składa zarówno ich stan techniczny, jak i czystość.

Jeśli chodzi o kwestię jedzenia w schroniskach – oto kolejny temat rzeka. Sami przeszliśmy dość częstą wśród turystów plecakowych drogę od „pichcenia” własnych posiłków na palniku czy proszenia o wrzątek, by stworzyć coś z kuskusu, boczku, cebuli i sera, do regularnego korzystania z dobrodziejstwa dań serwowanych przez kuchnie schroniskowe. Oczywiście, droga ta zazwyczaj wiąże się z liczbą posiadanych lat, zmianą statusu z ucznia/studenta na osobę pracującą itd. i co by nie mówić, jest jednak dość powszechna wśród turystycznej rzeszy. Zresztą generalnie ludzie (nawet bardzo młodzi) robią się w pewnym sensie bardziej leniwi – nie chcą nosić, kroić, smarować czy przykrywać, by makaron stwardniał. Jeśli schronisko oferuje wybór (również cenowy), a do tego ma dobrą opinię dotyczącą tego, co serwuje, to chyba każdy już rozumie, dlaczego trzeba stać w kolejce, a potem jeszcze odczekać swoje na odbiór posiłku. I nie jest żadną tajemnicą, że schroniska głównie utrzymują się z wydawanych posiłków właśnie.

Bacowka_pod_Beresnikiem_nalesnikiTakie cuda – na przykład w Bacówce pod Bereśnikiem.

Każdy dzierżawca wie, że menu to niezwykle ważna sprawa. Dlaczego tak wygrywają miejsca, które mają swoje specjały, z których słyną często na całą (turystyczną) Polskę? I nie ma wtedy znaczenia, czy pod schronisko prowadzi asfalt czy też trzeba do niego dojść na własnych nogach. Przykłady – proszę bardzo. Wstęga drogi dostępnej przez większość roku dla każdego samochodowego śmiertelnika prowadzi do sudeckiego schroniska na przełęczy Spalona, czyli do Jagodnej. Kto gościł tam w ciągu ostatnich kilku lat, wie, że jedzenie jest pyszne, bez względu na to czy zamówimy poranną jajecznicę czy też solidną kolację. Ceny są zróżnicowane, jednak jeśli nawet zamawia się coś, co jest w górnej granicy cenowej menu, szybko można się przekonać, że porcje są obfite, a smaki fantastyczne. Spaliśmy tam kilkukrotnie w sezonie i podczas każdego pobytu w jadalni widzieliśmy zadowolonych ludzi korzystających z oferty schroniskowej kuchni (mimo tego,  że na posiłki swoje trzeba odczekać, o czym informuje tabliczka „strefa wolna od pośpiechu” ;). O żadnym zakazie spożywania własnych posiłków nie ma mowy. Schroniskowe jedzienie broni się samo. Inny przykład to niePTTK-owska Chatka Górzystów, skryta nieco w Izerach. To miejsce przez lata, mimo początkowo naprawdę spartańskich warunków noclegowych, wyrobiło sobie renomę, zarówno wśród ludzi nocujących, jak i przechodzących. Tych drugich ciągnęły tam przede wszystkim genialne naleśniki z jagodami. Do czego doszło? Ano, do tego, że gospodarze postanowili ograniczyć wydawanie tego posiłku. Maleńka kuchnia nie była w stanie podołać coraz większym i większym najazdom „naleśnikożerców”. Brzmi absurdalnie? Ano, można stać się ofiarą własnego sukcesu. Oczywiście, naleśniki wciąż funkcjonują w menu, choć na nieco innych zasadach niż kiedyś, ale Chatka hula i oby hułała w takiej formie jak najdłużej. Ani przed laty, ani teraz nikt nikogo z własnym prowiantem z Chatki nie pogonił i nie pogoni. Mało tego – jest tam bardzo dobrze wyposażona kuchnia do użytku turystów. Brawo!

Gdy odwiedziliśmy Równicę podczas długiego, honornego dnia (pieszego, rzecz jasna), zdecydowaliśmy się na zamówienie smażonej kiełbasy. Ani ceny, ani menu, ani klimat jadalni nas pozytywnie nie powalił (niestety), nigdy też nie słyszeliśmy opinii dotyczących miejscowego jedzenia, które kierowałyby nas ku konkretnym pozycjom w jadłospisie (a trochę o polskich schroniskach wiemy). Kiełbasa wydawała się czymś w miarę neutralnym i potencjalnie sycącym, a kto jada takie posiłki, wie, że nieraz, nawet w wersji „jedynie” z chlebem, odpowiednio przyrządzone, z dobrego gatunku wędliny, mogą być genialne w swej prostocie. Tak niestety nie było, czyli bez rewelacji. Oczywiście, to za mało by wydać uczciwą opinię całemu schronisku czy nawet jego kuchni, ale niestety w połączeniu z nieustającym „jarmarkiem”, który odbywał się w całej szeroko pojętej okolicy oraz – co nie jest bez znaczenia – na terenie ówczesnego schroniska, wszystko to sprawiało dość kiczowate i smutne, naszym zdaniem, wrażenie.

Na_RownicyStoisko bezpośrednio przy schronisku na Równicy.

Nie mamy jakiegokolwiek problemu z wyobrażeniem sobie tego, co – wielce prawdopodobnie – było zakałą tego miejsca, czyli większych i mniejszych grup pijących obficie własny, mocny (!) alkohol, niepozostawiających po sobie ani dobrych wspomnień, ani uczciwego zarobku dla schroniska. Oczywiście, wspominają o tym dzierżawcy w swoich wypowiedziach. Nawet w niewielkich stricte górskich schroniskach regularnie pojawiają się grupy, które zamiast turystyki uprawiają tak naprawdę alkoturystykę, której cel jest właściwie jeden – wnieść do schroniska możliwie dużo wódki (wszak wnoszenie piwa jest mało ekonomiczne), popić, przenocować, zejść po południu, gdy największy kac minie. Gdy można podjechać pod schronisko własnym samochodem, problem robi się jeszcze bardziej niebezpieczny, bo i ilości alkoholu, w które „goście” mogą się zaopatrzyć rośnie wprost proporcjonalnie do wielkości bagażników i fantazji „turystów”. Nie policzymy, ile razy wychodząc ze schroniska rano w góry, widzieliśmy jadalniane stoły pełne pustych i/lub niedopitych butelek po wysokoprocentowych alkoholach.

Przyklad_stolu_po_imprezie_w_schronisku_gorskimStół o poranku, po (cokolwiek kameralnej) imprezie w jednym z tatrzańskich schronisk.

Skrajnie żenujące jest to, że takie osoby zazwyczaj nie czują się w obowiązku po sobie posprzątać (choćby rano!), a najlepszym przypadku wrzucają wszystko do schroniskowych śmietników. Nie wiedzieć czemu, pusta butelka waży widocznie więcej niż pełna i nie ma szans na jej zniesienie i wrzucenie do innego niż schroniskowego kosza. (Więcej w tym temacie TUTAJ). Powstaje bardzo zasadnie pytanie – jak walczyć z tego typu zachowaniami, skoro są one obiektywnie szkodliwe i nie chodzi tu „jedynie” o zakłócanie ciszy nocnej innym turystom, ale częstoktroć o dodatkowe (mało przyjemne) sprzątanie sanitariatów czy pokoi, czasami zniszczony sprzęt schroniskowy oraz… odstraszanie innych klientów, np. rodzin z dziećmi. W tym kontekście zakaz spożywania własnego alkoholu (zwłaszcza mocnego) w schroniskowych jadalniach nie wydaje się aż tak bardzo abstrakcyjny i niezasadny. Tak już jest w niektórych polskich schroniskach i bynajmniej nie wychodzą one na tym źle (patrz Andrzejówka, gdzie zakaz funkcjonuje, za to wybór piwa lanego i butelkowego jest zacny, jak mało gdzie!). Warto przy okazji zaznaczyć, że problem nadużywania alkoholu w schroniskach nie dotyczy jedynie mniej lub bardziej przypadkowych „turystów”, ale bardzo często również starych „wyjadaczy”, łącznie z grupami organizowanymi przez samo PTTK czy zjazdami różnych „zasłużonych” dla turystyki… (Nie rozwodźmy się już w tym momencie nad faktem, że często osoby te ponoszą śmieszne koszty noclegu dzięki zniżkom sięgającym 80%).

Kłania się więc kwestia weryfikacji pewnych zasad panujących w schroniskach (bynajmniej nie stoimy na stanowisku, które zdaje się przebijać z lektury górskiego miesięcznika, że wprowadzenie zakazu spożywania własnego jedzenia przysłużyłoby się tym obiektom i zabezpieczyłoby ich przyszłość; zwłaszcza, że jakby nie było, jest to coś, co od dawna wpisuje się w tego rodzaju turystykę – na szczęście ten argument pada z ust pana Kalarusa) oraz – przede wszystkim – prowadzenia konsekwentnych działań edukacyjnych (od podstaw). A edukować należy od najmłodszych lat i dzieci, i młodzież, a i dorosłym nie zaszkodzi czasami w jakiś ciekawy sposób przypomnieć, co i jak się powinno, nie powinno… Czy naprawdę PTTK nie jest w stanie zdobyć (unijnych?) środków na jakąś dobrze, nietopornie zrobioną, wieloletnią i wielopoziomową akcję edukacyjną dotyczącą turystyki górskiej oraz schronisk górskich? Choć skończyły się czasy wycieczek zakładowych oraz masowych rajdów górskich, nie jest prawdą, że turystyka pleckowa umiera. Wręcz przeciwnie. Oprócz ewidentnej mody na weekendy w górach oraz różnej maści sportowe wyczyny i kolekcjonerstwo, coraz więcej i więcej ludzi spędza czas po prostu na szlakach turystycznych. Odżywają przez lata zapomniane idee takie, jak choćby przechodzenie szlaków długodystansowych ciągiem. Kto sypia na bazach namiotowych, wie, że wciąż mają one rację bytu. To wszystko stanowi naprawdę duży potencjał dla rozwoju pozytywnej, świadomej turystyki w naszych górach. Kto, jeśli nie PTTK w pierwszej kolejności, powinien inwestować w to, by rosło kolejne pokolenie świadomie szukające kontaktu z przyrodą, przygodą i innymi ludźmi?

Biorąc pod uwagę to wszystko, naprawdę na wyrost i niepotrzebne zdaje się swoiste straszenie upadkiem idei schronisk i turystyki, które przebija z tekstów w grudniowym numerze magazynu turystyki górskiej… Dwukrotnie pojawia się tam np. porównanie sytuacji Równicy do Morskiego Oka. Sic! Po pierwsze ktoś chyba przeoczył fakt, że – dzięki Bogu – asfalt w Tatrach nie jest otwarty dla wszystkich samochodów, a drogie wozy konne nie powodują bynajmniej upadku turystyki pieszej w rejonie (jakakolwiek by ona nie była). Co więcej, większość osób, która dochodzi, dojeżdża do jeziora, bynajmniej nie dźwiga ze sobą nadmiaru prowiantu, ani nawet wody(sic!), mówienie więc „czym to miejsce [Równica] różni się na przykład od Morskiego Oka, gdzie dociera w sierpniu nawet 10 tysięcy ludzi w ciągu dnia?” (patrz „wstępniak”) jest grubą pomyłką. Morskie Oko doskonale zarabia na jedzeniu i napojach i to się raczej nie zmieni. Co więcej, miejsce to (samo w sobie) ma tyle klasy, że odkąd pamiętam w Nowym Schronisku turysta dostanie wrzątek do termosa/kubka bez kolejki i bezpłatnie (w Starym – funkcjonuje oczywiście dobrze wyposażona kuchnia turystyczna). Trudno porównywać Morskie Oko i Równicę, również jeśli chodzi o skalę atrakcyjności i charakter. Nawet jeśli ktoś „nienawidzi” tłumów znad Morskiego Oka (albo i – z tego tytułu – samego miejsca), to musi przyznać, że ani park narodowy, ani schronisko nie robią z jego otoczenia Krupówek czy Gubałówki. To, co męczące, wynika z ilości ludzi i ich często skrajnego charakteru i zachowania.

Schronisko_nad_Morskim_Okiem_grudzien

Schronisko nad Morskim Okiem zimową, nietłoczną porą.

Jeszcze jedna rzecz nasunęła mi się podczas dogłębnej lektury czasopisma. Redaktorzy biją na alarm, że wydarzył się niebezpieczny precedens, zachęcają do konsultacji społecznych („zmieńmy regulamin PTTK”), nie wspominają jednak ani słowa o tym, że w siostrzanej spółce PTTK zajmującej się terenem Bieszczadów (Bieszczadzkie Schroniska i Hotele PTTK), przynajmniej według jej oficjalnej strony, nie ma już obiektów o statusie schroniska. Choć w menu jest zakładka „schroniska”, jest ona pusta. Wszystkie bieszczadzkie bacówki znajdują się natomiast w zakładce „inne obiekty”. Może tak naprawdę zmiany rozpoczęły się w tej materii już wcześniej, tylko nie zostały nagłośnione?..

 P.S. Jak pokazują przykłady schronisk prywatnych, ewentualnie obiektów dzierżawionych np. od nadleśnictwa, schroniska turystyczne, nawet w nie tak bardzo „oczywistych” lokalizacjach, są w stanie się utrzymać, zarobić na siebie (również na spore inwestycje). Co więcej, częstokroć oferują również bardzo dobry standard, który nie kłóci się z turystycznym klimatem, tworzonym przez gospodarzy oraz ludzi ich odwiedzających. Dlaczego więc liczne schroniska PTTK ciągle mają problem z wydolnością finansową i inwestycjami? Czy jednak nie kwestia właściciela i zarządzania jest tutaj kluczowa?..

* Chodzi rzecz jasna o „n.p.m.”.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s