Zima jest. Śnieżna (od miesiąca ponad) i mroźna (szczególnie ostatnio). Kto może, niech się cieszy i korzysta, my tymczasem zapraszamy na bajkową wizytę w Beskidzie Żywieckim rozszerzoną o wątki edukacyjne dotyczące turystyki zimowej.
Na Hali Boraczej.
Zima w polskich Beskidach to nie wyprawa w Kaukaz ani Alpy – powie ktoś. Oczywiście, że nie. Przy odbrobinie szczęścia i dobrej pogody można się tutaj cieszyć ulubionymi krajobrazami, jak ten, z przycupniętą na hali bacówką pod Krawców Wierchem, gdzie ciepło kominka na pewno nas skutecznie ogrzeje w każdy mróz, a widoki będą cieszyć, zwłaszcza gdy są aż tak wyraziste…
Widok z okna bacówki (przez werandę) w kierunku grzebienia Małej Fatry. (Po więcej podobnych widoków kliknij TUTAJ).
Mimo fantastycznego słońca i błękitnego nieba, czasami wystarczy wejść w świerkowy las, by zostać zaproszonym do nieco mniej gościnnej, choć wciąż bajkowej krainy, gdzie wszystko tonie w bieli i cieniu jednocześnie. Tutaj promienie słońca nas nie dosięgają, a zmrok ogarnie nas dużo szybciej niż na otwartej przestrzeni.
Cudownie gdy szlak biegnie nie tylko przecinką graniczną, ale gdy – przynajmniej raz po raz – odsłania przed nami fantastyczne widoki. Kierując się z Krawculi w stronę Hrubej Buczyny i dalej ku przełęczy Bory Orawskie, widoki są zasadniczo zasługą wycinki, która ma miejsce po słowackiej stronie granicy. Oto, jakie cuda można zobaczyć:
W centrum fotografii charakterystyczna sylwetka Krywania.
Biała kopuła Pilska oraz Mechy (po prawej).
Jeśli świerki ustąpią buczynie, nawet młodej, w takich warunkach mamy do czynienia
z najprawdziwszymi narnijskimi klimatami…
Sielskość jednak nie dotyczy faktu chodzenia w głębokim śniegu, które momentami (zwłaszcza na bardziej stromych podejściach) może przypominać „roboty budowlane” (czytaj: kopanie).
Dzięki takim warunkom nieprzedeptany odcinek szlaku między Hrubą Buczyną a Borami Orawskimi został tego dnia pokonany w czasie trzykrotnie dłuższym niż (letni) czas mapowy (!). Więc może Beskidy to nie Kaukaz, ale pokorę trzeba mieć, podobnie jak kondycję (spalanie kalorii jest dużo wyższe niż podczas marszu bez śniegu). Należy też być przygotowanym na ewentualną zmianę planów/dostosowanie ich do naszych możliwości i warunków.
Tatry z Hali Rysianka.
Podobnie, jak według wielu, Beskidy to góry łatwe w każdych warunkach, tak i Pilsko ze swoją szeroką kopułą szczytową nie jest jakimkolwiek wyzwaniem. Hmm, może tak być – do czasu.
Łańcuch Tatr widziany z Pilska.
Pilsko, podobnie jak Babia Góra, ma wiele twarzy. W dobrych warunkach jest po prostu sporą górą.
Tak blisko, tak daleko, czyli Babia Góra z Pilska.
Rzecz może drastycznie się zmienić, gdy mamy do czynienia z bardzo silnym wiatrem, który jest głównym czynnikiem wychładzającym, a nie „tylko” utrudniającym marsz.
Inną kwestią – nie mniej istotną – jest widoczność. Spójrzcie na zdjęcie poniżej. Pokazuje ono rejon kopuły szczytowej Pilska, z wyraźną, przedeptaną ścieżką. Dookoła morze kosodrzewiny (kto choć raz zaplątał się w kosodrzewinę w zimowej aurze, zwłaszcza ze sporym obciązeniem na plecach, ten wie, że jest to walka tyleż nierówna, co wyczerpująca).
Tego dnia zdobycie Pilska nie wymagało jakiś heroicznych czynów ani wybitnych umiejętności (choć, fakt, wiało mocno). Jednak wraz z nastaniem zmroku i wzmożeniem się siły wiatru oraz mimo użytych czołówek, trasa nie była już oczywista, do tego stopnia, że niedoszli zdobywcy zrezygnowali z dalszego marszu. Ot, to jest właśnie zima. Zima w górach.
P.S. Metodycznie i konkretnie(j) o turystyce zimowej TUTAJ.