Jest pewna trasa w naszych górach najwyższych, tak znana, jak i zatłoczona…
… gdzie drogę do celu wyznaczają nie tyle oznakowania szlaku, co szara wstęga asfaltu…
…oraz przenośne toalety, zwane popularnie tojtojami.
Za pomocą ciemnozielonego koloru próbują (na ile to w ogóle możliwe) stapiać się z leśnym tłem, choć zazwyczaj lasem to one nie pachną…
Jak ktoś wytrzyma do schroniska, może – za opłatą – skorzystać z bardzo przywoitych (wyremontowanych) toalet schroniskowych, koło których zresztą obecnie znalazł się również bankomat. Ten ostatni, to dla jednych zgroza („Dla mnie to już nie jest schronisko” – usłyszeliśmy niedawno w tym temacie i szczerze mówiąc, współczuliśmy nieco rozmówcy, bo chyba niewiele wie tak naprawdę o tym miejscu), dla innych (w tym dla nas) może i nieco kontrowersyjny, ale jednak znak czasów. I tyle. Cokolwiek by nie mówić – usytuowany jest bardzo roztropnie 🙂
Z tojtojów zresztą też można się śmiać lub kląć ich mało estetyczny wygląd/zapach, jednak przy natężeniu ruchu turystycznego charakterystycznym dla drogi, którą tysiące pielgrzymują do Morskiego Oka oraz nadal (często) zbyt małej świadomości ekologicznej turystów pozostawiających po sobie w okołoszlakowych krzakach nie tylko „sprawy załatwione”, ale również wszelkie higieniczne odpadki (również te trudno rozkładające się), zielone budki wydają się być (póki co) po prostu mniejszym złem…