Sentymentalny spacer po dawnym Domu Turysty w Zakopanem

Jest szansa, że dla wielu ton tego wpisu będzie niezrozumiały. Rzesze turystów sypiających po schroniskach tatrzańskich omija Zakopane, jak tylko się da, wielu z nich nigdy tu nie nocuje – bo drogo, tłoczno, nieciekawie, a przecież komunikacja z Krakowem jest bardzo dobra, lepiej więc walczyć o transport niż o nocleg.

Sama robiłam tak przez wiele lat, a od kiedy zdarzyło się, że trzeba było nam w cztery osoby znaleźć nocleg na szybko – powiedziałam „nigdy więcej”. Szukania kwatery „w ciemno”, do tego na jedną noc (cena będzie wtedy nieproporcjonalna wysoka, bo gospodarze w takich sytuacjach używają argumentu, że „na jedną noc, to im się nie opłaca”; posiadanie śpiwora niewiele zaś pomaga w negocjacjach) nikomu w Zakopanem nie polecam. Chyba wrogowi. Jeśli chodzi o hostele (jakże przyjaźnie ta nazwa może brzmieć, gdy człowiek kupuje wymarzony tani lot i szuka odpowiednio niedrogiego noclegu w jednym z europejskich miast), w Zakopanem ceny są prawdziwie „europejskie”. Zasadniczo zresztą o ambicjach i „samopoczuciu” Zakopanego jako miasta turystycznego najlepiej  świadczą właśnie ceny wszelkich usług – od transportu, poprzez wyżywienie, skończywszy na noclegach. I tak spanie w sali zbiorowej w hostelu, niekoniecznie w centrum, za 40 złotych od osoby to jak dla mnie lekka przesada, zaś pokój dwuosobowy bez łazienki za grubo ponad 100 złotych, nie wymaga chyba komentarza – lepiej przeczekać noc na krakowskim Rynku… Prócz kilku bastionów przyzwoitego stosunku jakości do ceny (m.in. schroniska młodzieżowe), jedyną w miarę sensowną możliwością „spaniową” pozostaje namierzenie – najlepiej dzięki czyjejś rekomendacji, ostatecznie przez Internet – jakiejś pewnej kwatery w rozsądnej cenie (UWAGA: co roku, zwłaszcza w szczytowych momentach sezonu, głośno jest o licznych „wirtualnych” kwaterach, więc sprawa nie jest wcale taka prosta).

Jeszcze niedawno było jednak miejsce pod Tatrami, gdzie można było liczyć na nocleg w uczciwej cenie. Położony przy ulicy Zaruskiego, minutę od Krupówek i ul. Kościuszki, kwadrans od „rejonu dworców” Dom Turysty PTTK oferował noclegi zarówno dla osób o zasobniejszym portfelu, jak i turystów szukających ekonomicznego noclegu.

Dawny widok na wejście Domu Turysty. Dach pokryty jest jeszcze gontem.

Późno było mi dane odkryć to miejsce, gdyż z założenia omijałam Zakopane – służyło mi ono zasadniczo do przesiadania się oraz (czasami) kupienia pieczywa przed wyjściem w góry. Pewnego razu ktoś mnie jednak oświecił i powiedział o noclegach w centrum Zakopanego za bodajże 17 zł, bo tyle jakieś 8 lat temu kosztował (bez zniżek PTTK!) nocleg w sali zbiorowej (jeśli dobrze pamiętam mój pierwszy nocleg był w sali 8-osobowej; podobno były tam kiedyś i sale 28-osobowe). Przez długie lata w Domu Turysty dla szeregowego członka PTTK obowiązywała zniżka 25%, później zmniejszona do 20%. Jeszcze niedawno dawało to możliwość nocowania w pokoju dwuosobowym (do wyboru z umywalką lub bez) za jakieś 30 zł. Pamiętamy jak spaliśmy w „dwójce” jeszcze za dwadzieścia parę złotych… No i tu się zaczyna „coś za coś”. Bo warunki w Domu Turysty – fakt faktem – były dość… specyficzne i zróżnicowane. O ile pokój z mocno oldskulowym wyposażeniem mógł posiadać bardziej lub mniej zdezelowane łóżka (zazwyczaj było OK), radio, które czasami nie działało (ale na ogół doskonale odbierało naszą ulubioną radiostację lokalną ;), to jednak w zimie nigdy nie trzeba było w nocy marznąć, bo kaloryfery grzały (jeśli było za gorąco, można było uchylić skrzyniowe okno), a wystawione na stoliczku szklanki zawsze nas w pewien sposób rozczulały (mimo, żeśmy chyba nigdy z nich nie korzystali). Podobnie pieczątki – daty na pościeli. Śpiwory i tak były zawsze w naszych plecakach, więc (jako, że milej i pewniej zawsze w „swoim” niż pod kołdrami, których stan „techniczny” i estetyczny czasami pozostawiał wiele do życzenia) byliśmy pewnie niejednymi, którzy de facto z pościeli – prócz prześcieradła – nie korzystali. Był to przykład jednego z licznych błędów w zarządzaniu tym obiektem. Licząc, że wedle wszelkich oczywistych standardów pościel była prana po każdym gościu bez domyślania się, czy była używana czy nie (jeśli nie była prana, wolę tego nie wiedzieć), pewnie rozsądniej byłoby wydawać ją (no, może prócz prześcieradła) tylko chętnym, za dodatkową opłatą rzecz jasna…

Kwestię sprzątania i pań sprzątających również wspominamy z niemałym sentymentem. Gdy nawet się zdarzyło, że człowiek nie zrywał się o 4-tej rano na autobus bądź szlak, niechybnie musiał zostać zbudzony przez panie sprzątaczki, które dość hałaśliwą „armią”, uzbrojone w różnoraką maszynerię godną wielkiego obiektu noclegowego (wózki, odkurzacze, wiadra, szmaty, wielkie worki na brudną bieliznę i śmieci…) chyba jeszcze przed 8-mą dawały sygnały swojej obecności na skrzypiących podłogach długich korytarzy. Miało i to swój urok. Było swoistym constans, rzeczą pewną i niezmienną… Często dopiero po ilości pościeli na korytarzach zyskiwaliśmy świadomość, że w budynku, który wydawał nam się pustawy, spało naprawdę całkiem niemało osób…

Kwestia utrzymania czystości pozostawiała najwięcej do życzenia, jeśli chodziło o sanitariaty. Dochodzimy zresztą w tym momencie do zdecydowanie najsłabszego (naszym zdaniem) punktu tego obiektu. Łazienki i toalety wyglądały staro, nieatrakcyjnie, a czasami też niezbyt czysto. Proszę nas źle nie zrozumieć – nie jesteśmy bywalcami Bóg-wie-jakich standardów, a w Domu Turysty, przy zachowaniu minimum rozsądku i sprytu, prysznic nie musiał być złem koniecznym. Jakkolwiek…

Patrząc trzeźwo i mając świadomość, że istnienie Domu Turysty jako miejsca przyjaznego cenowo wszystkim turystom jest zagrożone, nie mieliśmy wątpliwości, że pierwszą kwestią, która mogła ludzi odstraszać i która wymagała remontu „na wczoraj” były właśnie łazienki i toalety. Marzyliśmy, by kogoś olśniło i zamiast próbować przerobić „dom” na wielogwiazdkowy hotel (swego czasu powtarzano, że będzie to obiekt o najwyższej klasie), zacząć od remontu tego, co dla wielu osób jest realnym wyznacznikiem standardu, czyli sanitariatów właśnie, a całość reklamować jako największy w Zakopanem hostel. Trzeba by odświeżyć kilka pomieszczeń, które mogłyby stać się bardziej przyjazne, czy to grupom, czy turystom indywidualnym, zadbać o wizerunek na portalach pośredniczących w rezerwacjach noclegów… i jest duża szansa, że zaczęłoby „się kręcić” – lepiej niż do tej pory – również poza sezonem (w długie weekendy, wakacje i ferie zimowe Dom Turysty nie narzekał na brak frekwencji). Docelowo rzecz jasna co najmniej „odświeżenia” wymagałyby wszystkie pokoje, również te prezentujące standard hotelowy. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Dom Turysty oferował noclegi według podziału: „turystyczne” i „hotelowe”. Pokoje hotelowe miały oczywiście własną łazienkę i toaletę (no i telewizor – symbol luksusu…). Raz jeden „szarpnęliśmy się” na takowy „apartament”. Niestety prysznic prezentował klasę „zrobiono szybko i tanio” – kabina się rozpadała, a brodzik nie spływał… Nie powtarzaliśmy więcej tego eksperymentu.

Gdy przemierzaliśmy regularnie długie korytarze i (po)kręt(n)e klatki schodowe (pierwszy raz można było naprawdę się pogubić…), raz po raz „odkrywaliśmy” coś nowego. Kuchnię turystyczną, która prezentowała absolutne minimum, odwiedzaliśmy od początku, zazwyczaj rano, przed wyjściem. Szkoda, że zabrakło pomysłu i chęci, by była to kuchnia turystyczna z prawdziwego zdarzenia (co przez to rozumiemy można zobaczyć np. w bacówce na Jamnej, gdzie w sumie prosto i skromnie, ale jest i kuchnia gazowa, i lodówka, a także czajnik, garnki, naczynia, sztućce…). Podejrzewam, że argumentem koronnym rodem z PRL-u byłoby, że przecież, jak się wystawi takie rzeczy, to ludzie ukradną. Eh…

Kuchnia turystyczna…

… a w niej czajnik zabezpieczony przed kradzieżą. Wodę do środka trzeba było nalewać np. butelką, jako że zbyt krótki łańcuch nie pozwalał na dosięgnięcie kranu.

Niedaleko kuchni była suszarnia, na pierwszym piętrze salka z telewizorem, stołem do ping-ponga… Były też sale kominkowe, choć nigdy nie widzieliśmy, by były należycie wykorzystywane, a szkoda – płonący w kominku ogień zawsze nadaje miejscu wyjątkowy, przyjazny klimat. Część pomieszczeń, również duża sala służąca kiedyś środowisku artystycznemu, było szczelnie zamkniętych i trudno stwierdzić, czy ktoś z nich w ostatnich latach korzystał. A przecież posiadanie pięknej, dużej sali oraz zaplecza noclegowego jest od lat sposobem na zarabianie pieniędzy (wydawałoby się, że zarówno na Podhalu, jak i w „Towarzystwie” nikogo tego nie trzeba uczyć…). I wcale nie musi to być luksusowy hotel-centrum konferencyjne czy wielka pseudogóralska willa – takich ofert na rynku zakopiańskim jest mnóstwo, trudniej pewnie o miejsce, które oferowałoby coś więcej, coś czego nigdzie indziej się nie spotka. A taki właśnie jest, a raczej był Dom Turysty. Był to przecież budynek przykryty największym powierzchniowo dachem gontowym w Europie, więc pewnie i na świecie. Zaprojektowany na planie czworoboku, w środku mieści dziedziniec, atrium – jeśli okno z pokoju wychodziło w tą stronę, można było jednym rzutem oka docenić ogrom i piękno gontowego dachu.

Dziedziniec Domu Turysty w zimowej aurze.

Różnorakie elementy wystroju wnętrza (ceramiczne, snycerskie, malarskie…) budynek zawdzięcza twórcom związanym z Zakopanem.

W restauracji.

Wystarczyło przekroczyć próg restauracji, by poczuć dawny klimat – „tradycyjne” umeblowanie doskonale komponowało się z drobnymi detalami, które nadawały temu miejscu uroku i naprawdę wyjątkowego charakteru. Weranda restauracyjna zdawała się być niewykorzystywana. Żal, bo wychodzi ona na pełne drzew, zielone „zaplecze” Krupówek, niewielki, nieco „zagubiony” i przez długie lata chyba zapomniany przez włodarzy miasta skwerek z pomnikiem autorstwa Hasiora poświęconym ratownikom górskim; z werandy prawdopodobnie można było zobaczyć Giewont, ale tego na pewno nie wiemy, bo nie mieliśmy możliwości sprawdzić osobiście (góry – o dziwo – widać było, gdy wychodziło się z Domu Turysty; dziw, że są jeszcze w Zakopanem taki „prześwity”). Zdawałoby się miejsce niegłupie, by wystawić parę stolików… Znając jednak definicję „atrakcyjności” obowiązującą w Zakopanem, lepiej by było, gdyby Dom Turysty sąsiadował bezpośrednio z tłocznymi Krupówkami, wtedy pewnie byłby i ogródek kawiarniany, przepraszam – piwny raczej.

Przestronny hall mieścił nie tylko recepcję, stanowisko internetowe i szafki, w których można było przechować bagaż, ale także najbardziej chyba znaną księgarnię górską w Zakopanem. Teraz należy jej szukać przy ulicy Staszica.

Hall główny. Po lewej zdobione ceramiką filary.

Kiedy zebraliśmy wszystkie zdjęcia zrobione przez nas w Domu Turysty, okazało się rzecz jasna, że taka dokumentacja nas nie satysfakcjonuje, że gdybyśmy wiedzieli, że nocujemy w nim po raz ostatni, zrobiłoby się jakiś mini reportaż, zwróciło większą uwagę na to, czy na tamto… I choć od pewnego momentu zaczęliśmy robić zdjęcia „na pamiątkę”, chyba do końca nie wierzyliśmy, że historia „naszego” Domu Turysty potoczy się tak, a nie inaczej… Za każdym razem, gdy nocowaliśmy (lub dzwoniliśmy), pytaliśmy w recepcji, kiedy ma być zapowiadany remont. Najpierw wielokrotnie panie powtarzały nam, że „to już ostatni sezon”. Potem było: „Nie wiadomo”. Ostatni raz usłyszeliśmy tą odpowiedź w grudniu. W kwietniu klamka zapadła. Ciekawa jestem, kto i w jaki sposób poinformował wieloletnich pracowników Domu Turysty, że tym razem, to już naprawdę „ostatni sezon”…

Sentymenty, sentymentami, ale pozostaje jedno koronne pytanie: czy w hotelu (trzy-, czterogwiazdkowym? – niezmiernie trudno się dowiedzieć czegoś na pewno, a proszę nam wierzyć – próbowaliśmy), który ma się znaleźć w przebudowanym i wyremontowanym budynku dawnego Domu Turysty PTTK, będzie jeszcze miejsce dla turystów szukających skromnego noclegu w niedrogiej cenie?.. Rozśmieszają (i drażnią) nas informacje o tym, że w nowym hotelu będą honorowane zniżki PTTK. Litości. W Zarządzie Oddziału Tatrzańskiego PTTK nie udało nam się uzyskać jakiejkolwiek pewnej informacji dotyczącej tych kwestii. Gdy zaś pytaliśmy o to, jak można było pozwolić na zniszczenie tak pięknego gontowego dachu, usłyszeliśmy argument nie-do-zbicia, że „gont jest drogi”, zaś pani – wyraźnie poirytowana naszymi niewygodnymi pytaniami – odesłała nas do Zarządu w Warszawie.

 

„Największy dach gontowy w Europie” oraz „turystyczna legenda Zakopanego” przez długie lata były sztandarowymi wyrażeniami, którymi PTTK reklamowało swój obiekt.

Tego samego dnia ów, nie do końca zresztą zgodny z prawdą, argument o cenie gontu (warto wiedzieć, że dobrze położony i zabezpieczony gont może służyć bez zarzutu długie dziesięciolecia, a jak niektórzy podają nawet 100 lat) usłyszeliśmy również z ust przewodnika tatrzańskiego. Gdy pytaliśmy, czy środowisko zakopiańskie nie reagowało, nie protestowało, gdy zaczęto zdzierać gont z Domu Turysty, popatrzono na nas jak na kosmitów („No, miał być jakiś artykuł…”). Czuliśmy się jakby nam ktoś dał w twarz. Naprawdę – mimo tego, że coraz mniej rzeczy dziwi nas w Zakopanem – trudno pogodzić się z tym, że pieniądz ma być koronnym argumentem w sprawach, które dotyczą estetyki, tradycji, historii… Skoro oryginalny dach został zniszczony bez zająknięcia (chodzi zarówno o zmianę pokrycia, jak i przebicie nowych, licznych otworów okiennych; pisaliśmy o tym jeszcze latem, zob. link), to trudno spokojnie myśleć o tym, czy oryginalna dekoracja (zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz) budynku jest bezpieczna…

Detale z belki stropowej w restauracji…

… oraz znad wejścia głównego do budynku. To drugie zdjęcie zostało zrobione już po zamknięciu obiektu. Gdzie się jednak podziały ozdobne klamki? Czy jeszcze wrócą na swoje miejsce?

A przecież właścicielem obiektu nie jest inwestor, ale PTTK, które w statucie wśród celów ma zapisane „działania ze sfery zadań publicznych w zakresie kultury, sztuki, ochrony dóbr kultury i tradycji” (por. rozdz. II, art. 7). To jednak nie wszystko, PTTK bowiem „kultywuje tradycje turystyczne, popularyzuje historię i dorobek PTTK oraz jego poprzedników” (rozdz. II, art. 9, pkt 9). Pytanie tylko, czy według decydentów mieści się w takowym założeniu dbanie o budynek związany ściśle z historią PTTK, a będący jednocześnie obiektem współtworzącym i wrośniętym w krajobraz architektoniczny Zakopanego? Swoją drogą ciekawe, co się stanie z nazwą Domu Turysty – przecież był (jest?) on imienia nie byle kogo, bo Mariusza Zaruskiego, twórcy TOPR-u. Kto wie, może doczekamy się kolejnego potworka językowego w rodzaju „Zaruski Hotel & Spa”…?

 

Statut Towarzystwa zasadniczo jest bardzo ciekawą lekturą (polecam wytrwałym), jest tam zapisane na przykład „reprezentowanie interesów turystów i krajoznawców wobec organów władzy publicznej” (rozdz. II, art. 9, pkt 1, ppkt 9). A ja zapytam: kto w takim razie reprezentuje interesy turystów wobec PTTK i jego spółek? Coraz więcej schronisk zarządzanych przez PTTK skutecznie zmienianych jest w pensjonaty (jeśli nie formalnie, to w sensie cenowym i obyczajowym [np. poprzez coraz częstsze żądanie zaliczek] na pewno), a „domy turysty”, z których zakopiański był zdecydowanie najsłynniejszy – w hotele. Nie jest niemożliwe, że za jakiś czas ostatnimi związanymi z Towarzystwem „bastionami” sprzyjającymi turyście plecakowemu zostaną sezonowe bazy namiotowe oraz chatki studenckie. A i te z wywieszoną obowiązkowo flagą Towarzystwa zdaje się nierzadko trwają głównie dzięki uporowi i pomysłowości środowisk, które się nimi opiekują. Rzecz w tym, że Zakopane to zdecydowanie nie miejsce ani na bazę, ani chatkę…

Jak widać gont nie ostał się – wbrew naszym nadziejom – nawet na sygnaturce. A baloniki też są „ładne”, prawda?

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s