Niedawno, przebywając w jednym ze schronisk, byliśmy świadkami dość przykrej sytuacji – dwie osoby, które obsługiwały turystów, zaczęły się w dość niewybredny sposób kłócić. Tak się składa, że była to gospodyni oraz jej syn. Sześć lat temu podobało nam się w tym miejscu bardzo. Absolutnie zauroczył nas klimat, ciekawie urządzona jadalnia, sącząca się z głośników muzyka, proste, ale smaczne jedzenie oraz… miła obsługa. Sześć lat temu to te same osoby stały i obsługiwały turystów. Co więc się zmieniło, skoro wyposażenie jadalni pozostało nietknięte? Hmm, teraz zdawało się, że głównym określeniem, którego moglibyśmy użyć zarówno w stosunku do gospodarzy, jak i całej otaczającej schronisko aury, byłoby „zmęczenie” – ludźmi, ciężką pracą, trudnymi warunkami, sobą nawzajem. Mieliśmy być tej nocy jedynymi nocującymi tam turystami. Jako że temat gorącego posiłku był problematyczny (niemały ruch turystyczny, który tędy przechodził w tę piękną, jesienną niedzielę, a który zdawał sie być utrapieniem dla obsługi, skutecznie wyczyścił garnki), pierwszy raz w życiu świadomie i dobrowolnie udaliśmy się zjeść do pobliskiej konkurencji. Gdy wróciliśmy do schroniska ok. 18.00, drzwi były zamknięte – w obawie przed turystami jak można się domyślać. Osobną kwestią było to, że na nocleg mogliśmy zostać tylko dlatego, że praktycznie żeśmy go wybłagali kilka dni wcześniej przez telefon… (W schronisku miały być pewne prace odświeżające i turyści nie byli zbyt pożądani). Zderzenie z tą dość brutalną rzeczywistością i odmitologizowanie miejsca, do którego mieliśmy wiele sympatii i sentymentu (ten pewnie i tak pozostanie…), spowodowało domino przemyśleń związanych ze schroniskami, gospodarzującymi w nich ludźmi oraz tymi, którzy do nich zachodzą.
Nie ulega wątpliwości – by latami prowadzić jakiekolwiek schronisko górskie, trzeba… mieć jaja. Trzeba mieć moc i trzeba to lubić, by nie powiedzieć kochać, inaczej chyba nie wytrzyma się zbyt długo. Trzeba chyba też mieć pewne sposoby, bo prawdopodobnie w przeciwnym razie każdemu, kto solidnie zajmuje się schroniskiem, grozi zwyczajnie zaharowanie się. I tak wydaje nam się, że u niejednego gospodarza (niekoniecznie musi to być dzierżawca) widać autentyzm tego, że lubi/kocha i ludzi, i schronisko, i góry. (Przy czym zdaje się, że i ta pierwsza, i druga miłość bywa wystawiana nieraz na ciężkie próby…).
Zauważyliśmy też pewną chyba dość ciekawą prawidłowość, że często tam, gdzie pracują wolontariusze (czy jakowiś praktykanci), łatwiej o zwykłą serdeczność, ciepłą rozmowę, miłe zaangażowanie. Z całą pewnością wolontariusz wolontariuszowi nierówny (niejeden pewnie błędnie wyobrażał sobie pracę w schronisku jako ciągłe brzdąkanie na gitarze czy nieustanne pogawędki o wschodach słońca), jakkolwiek – coś na rzeczy jest: ktoś kto CHCE z własnej, nieprzymuszonej woli działać, a nie MUSI pracować za (obiektywnie nieduże) pieniądze i narzekać na los pracownika, niemającego wolnych sobót i niedziel, często (choć oczywiście nie zawsze) potrafi/może więcej. Natomiast nietrudno sobie wyobrazić, że jeśli ktoś dla kogo schronisko jest i miejscem pracy, i domem, nie ma pomocnika, który choćby czasami mógł go zastąpić, to niechybnie przyjdzie moment zwyczajnego przemęczenia czy wręcz wypalenia. Domyślam się, że omija ono jedynie bardzo silne jednostki… A zmęczenie pracą, otoczeniem, ludźmi (dla których się pracuje i de facto dzięki którym ową pracę się ma) nie może owocować rozwijaniem interesu jakim jest/powinno być (jakby nie było) schronisko (a nie samoobsługowy schron czy studencka chatka). A syndrom taki widać w niejednym miejscu…
Zdaje się, że schroniska bardzo ogólnie można by podzielić na takie, gdzie turyści są intruzami (ewentualnie petentami) oraz na takie, gdzie są mile widziani (co nie znaczy, że gospodarz musi im nadskakiwać). W każdej z tych dwóch grup można by oczywiście wyróżniać pomniejsze, ale ten zasadniczy podział naprawdę ma uzasadnienie. Jako że częściej podróżujemy poza szczytami sezonów zdarza się, że nocujemy w schroniskach sami lub w kameralnym gronie. I chyba sprawdza się następująca prawidłowość: jeśli gospodarz/obsługa nie ma serca do ludzi, gdy schronisko jest pustawe, to tym bardziej nie będzie go mieć w weekend czy w sezonie, kiedy kolejka do bufetu zakręca, a pokoje są przepełnione…
Jako że każdy kij ma dwa końce postanowiliśmy się zastanowić (a raczej wypisać) zarówno te rzeczy, które ułatwiają pobyt w schronisku turystom, jak i proste zasady, które – będąc przestrzeganymi przez gości – mogą sprawiać, że obsługa/gospodarze będą mieć choć trochę mniej niepotrzebnej pracy.
A więc po kolei. Czasami naprawdę drobne i możliwe do zorganizowania absolutnie w każdym schronisku udogodnienia potrafią zmienić surowe wnętrze w miejsce niezwykle przyjazne. Są to np. wieszaczki na ubrania w pokojach. Czasami pięć zwyczajnych gwoździ będzie użyteczniejsze niż wielka szafa, która zajmuje pół pomieszczenia, a w której nie ma ani jednego wieszaka na ubrania. Nie wiem jak wy, ale ja po całym dniu ubrań nie składam, a już na pewno nie skazuję ich na kiszenie w plecaku… A jako że nieraz bywają czy to mokre czy zwyczajnie zapocone przydają się wtedy jeszcze dodatkowo sznurki do ich suszenia. Te niestety zdarzają się w pokojach nadzwyczaj rzadko (dlatego zaczęliśmy wozić własny kawałek sznurka/albo i sznurówki, który zazwyczaj daje się gdzieś rozwiesić). Oczywiście idealnie, gdy mokre rzeczy możemy wysuszyć w ciepłej suszarni bądź nad kominkiem (sznurki!) – to niestety nie wszędzie jest możliwe. Choć człowiek nieraz przychodzi zmęczony, to jednak kwestia czystości czy to w łazienkach i toaletach, czy w pokojach, nie jest bez znaczenia. Pamiętam jak kiedyś koszulka wpadła mi za łóżko… Po jej wydobyciu okazało się, że jest cała w kurzu i brudzie – średnio zabawne. Najsmutniejszym, co się może przydarzyć, są oczywiście nieproszeni goście w pokojach i zapewniam, że myszy to jeszcze pół biedy. Skoro o czystości było, to wróćmy jeszcze na chwilę do łazienek, w których naprawdę milej jest, gdy można umyć ręce mydłem w płynie oraz do toalet, do których można iść, nie martwiąc się, czy zastanie się jakikolwiek papier toaletowy. Najfajniej, gdy ten nie tylko, że jest, ale do tego w zapasie, a już naprawdę nieźle, gdy nie jest to papier ścierny, który dodatkowo bardzo łatwo zatyka muszlę (i chyba z tego powodu zasadniczo nie opłaca się)… Dostępność do wrzątku przez całą dobę staje się coraz powszechniejsza (warniki, czajniki), jednak wciąż nie mało jest takich miejsc, gdzie brak tego udogodnienia jest tłumaczony istnieniem kuchni turystycznej. Szkoda tylko, że potem okazuje się, że ta jest całkowicie bezużyteczna, o ile nie przyniosło się własnej butli, palnika i naczyń.
Smutną rewolucją, która się dokonuje w ostatnich latach na naszych oczach jest fakt wprowadzania do jadalni czy innych wspólnych pomieszczeń ekranów – zarówno tych informujących o prognozie pogody (z jej aktualnością nieraz bywa bardzo różnie z powodu obiektywnych trudności z łącznością) oraz historii danego miejsca, jak i zwykłych (ale nieraz gigantycznych) telewizorów. Kochani Gospodarze, ekran zabija atmosferę schroniska. Chcąc nie chcąc, ludzki wzrok śledzi ruchome obrazy, a gdy do tego obrazom towarzyszy dźwięk… Jesteśmy zwolennikami tego, by ekrany informacyjne (o ile działają, a nie tylko straszą prognozami sprzed tygodnia) wisiały w miejscach typu przedsionek/sień, ewentualnie korytarz, natomiast telewizory kategorycznie należy wyprowadzić z jadalni, zwłaszcza, jeśli korzysta z nich również obsługa schroniska, która szuka w ten sposób relaksu po pracowitym dniu.
Na przeciwległym biegunie jest kominek oraz fakt jego rozpalania przez obsługę. Ogień w magiczny sposób tworzy atmosferę. A skoro pora roku nie sprzyja posiedzeniom przy ognisku, płonący kominek nie tylko pozwala (czasami) wysuszyć buty czy ubrania, ale przede wszystkim daje ciepło rozumiane dosłownie i w przenośni. Miejsca, gdzie kominek jest chętnie rozpalany nawet dla dwojga turystów są nam szczególnie bliskie (m.in. Wielka Racza…). Wspaniale jest, gdy w przypadku zamykania na noc jadalni, w schronisku znajduje się miejsce, gdzie mogą się przenieść bardziej wytrzymali (lub imprezujący) turyści, tak by nie przeszkadzać tym, którzy śpią (a więc nie do pokojów). Jest to oczywiście dość rzadkie w niewielkich schroniskach, nieco częstsze w przypadku dużych kubatur, ale na szczęście tu i ówdzie zdarza się (doskonałym przykładem jest tutaj Pasterka, gdzie do nasiadówek służą tzw. kazamaty – brawo!). Coś zupełnie z innej beczki – estetyka. Czasem jedno dobre zdjęcie wiszące na ścianie w pokoju schroniska pozwala nadać pomieszczeniu zupełnie inny wyraz (oczywiście w jadalni jest to pożądane jeszcze bardziej). I jeszcze jedno – genialny w swej prostocie dzwoneczek do wzywania obsługi przy bufecie niestety nie jest spotykany wszędzie. Wołanie czy pokrzykiwanie jest chyba średnio zabawne zarówno dla turystów, jak i osób z obsługi.
Są miejsca, od których – pomimo nazwy „schronisko” – nie można wymagać zbyt wiele. Bo czy ta restauracja przypomina schroniskową jadalnię?OK. Przenieśmy się na drugą stronę. Co takiego mogliby robić turyści, by nieco ułatwić pracę osób gospodarzujących w schroniskach? (O części z tych spraw pisaliśmy tutaj, ale na pewno nie zaszkodzi, by to i owo powtórzyć). Sprawą oczywistą powinna być oszczędność – wody, prądu, ewentualnie gazu. Niegaszenie światła, mycie zębów przy odkręconym kranie, czy nieoglądanie się na kolejkę czekających do prysznica, to zwykła głupota albo chamstwo. Podobnie jak paradowanie po schronisku w obłoconych butach. Gdy nocujemy w danym miejscu, zmiana butów przed wejściem do tzw. części hotelowej powinna być czymś naturalnym i oczywistym. Podobnie jak to, że umywalki nie są odpowiednie do mycia butów z błota. Dość naturalne powinno być także zostawianie po sobie porządku w pokojach (któremu sprzyjać będzie też zmiana obuwia) czy szanowanie schroniskowego mienia, które w gruncie rzeczy jest zazwyczaj dbaniem o własną wygodę i bezpieczeństwo (niech jako przykład posłuży coś, co nie dla wszystkich jest oczywiste: nie należy kłaść plecaka na łóżko, skoro wcześniej leżał na ziemi, był oparty o ławkę czy stał na chodniku – brudny plecak nie tylko może pobrudzić łożko czy koce, ale również gwarantuje nam i następnym osobom spanie w brudzie i np. plamy na śpiworze). Bywa z tym chyba jednak tak różnie, jak z zabieraniem ze sobą swoich śmieci (zwłaszcza butelek i puszek po rzeczach nie kupionych w schronisku). Warto pamiętać, że głośne zachowanie (śpiewy, rozmowy, zwłaszcza po 22-giej czy też bieganie po schodach – nie daj Boże w ciężkich butach) przeszkadzają nie tylko innym turystom, ale również ludziom, którzy w schronisku pracują. Minimum wyczucia (i inteligencji) jest jak najbardziej na miejscu. Szanujmy zarówno pracę tych osób, jak i ich prawo do odpoczynku. Na koniec rzecz niekoniecznie najmniej ważna: wybierając się do schroniska, nie należy oczekiwać standardów hotelowych: jeśli naprawdę zamierzasz spać w schroniskowej pościeli, najpierw upewnij się, że w danym miejscu taka możliwość istnieje, nie oczekuj prądu w pokoju, odnoś po sobie naczynia do okienka…
To chyba na razie tyle. Ciąg dalszy prędzej czy później nastąpi.